Jest uparta i ma szósty zmysł. Przeczucie, że warto w coś zainwestować, nigdy jej nie zawiodło.- To nasze Carringtony - tak o właścicielach fabryki w Katarzynkach mówi mieszkaniec podwąbrzeskiej wsi. - Pewnie, że chciałbym mieć tyle kasy, co oni. Ale zazdrościć im nie ma czego, bo zaczynali od zera. Tyrali w zwykłym gospodarstwie.
Trudna decyzja
Gospodarstwo liczyło około dziesięciu hektarów. Był rok 1987. Jan Błażejewicz umiera po długiej chorobie. Jego żona Halina musi podjąć decyzję - zostać na wsi, czy przeprowadzić się z dziećmi do miasta i tam zarabiać na życie rodziny? - W mieście na pewno byśmy się źle czuli - twierdzi pani Halina. - Ale miałam świadomość, że z gospodarstwa trudno będzie nam się utrzymać.
W halach, w Katarzynkach, powstają głównie akcesoria do mebli tapicerowanych. Są sprzedawane nawet do USA:
Pracy nigdy się nie bała. Tej fizycznej także. Pochodziła z pobliskich Stanisławek, z rodziny o rolniczych tradycjach. I właśnie w Stanisławkach stanęła pierwsza wtryskarka.
- Dzieci były w szkole, ugotowałam obiad, więc miałam czas na przeczytanie "Gazety Pomorskiej" - wspomina. - Przeglądam ogłoszenia i dowiaduję się, że ktoś z Inowrocławia chce sprzedać wtryskarkę. Od razu pobiegłam do mamy i brata - Andrzeja, z którym już wcześniej rozmawialiśmy na temat własne- go biznesu. No i kupiliśmy tę "samoróbkę". Wstawiliśmy ją do garażu.
Bo na nową maszynę prywatne osoby nie miały w tamtych czasach co liczyć.
- Na tej "samoróbce" - odkupionej od pewnego inżyniera z Inowrocławia - zaczęliśmy produkować nakrętki do olejków spożywczych dla włocławskiej firmy - opowiada. - Początkowo sami ją obsługiwaliśmy. Nawet dzieci nam pomagały. Praca nie była trudna. Polegała między innymi na zamykaniu i otwieraniu formy.
Granulat z przydziału
W 1989 roku, gdy firma przeniosła się do Katarzynek, zatrudniono pierwsze dwie osoby.
- Ze zbytem towaru nie było żadnego problemu - mówi Halina Błażejewicz. - Mogliśmy sprzedawać więcej nakrętek do Włocławka, firma z Nowego zleciła nam wykonanie domofonów. Jednak w tamtych czasach największym problemem było zdobycie surowca.
Nigdy nie zapomni wyprawy do Bydgoszczy. Pojechała do hurtowni materiałów chemicznych po granulaty. Z duszą na ramieniu czekała na szefa hurtowni. - A tu wychodzi elegancka pani prezes - wspomina Halina Błażejewicz. - Powiedziałam jej o sytuacji mojej rodziny. O tym, że po śmierci męża próbuję rozkręcić produkcję. I że może mi się udać, tylko brakuje materiału. Usłyszałam, że jak będą nadwyżki surowca, to może mi coś dadzą. Porwałam się z motyką na słońce, ale dostałam większy przydział. I to było jak światełko w tunelu.
TUTAJ JEST GALERIA ZDJĘĆ Z KATARZYNEK
Od tego czasu firma zaczęła rozwijać się błyskawicznie.
- Szefowa zawsze instynktownie wyczuwała, w co warto zainwestować - mówi Marek Romanowski, dyrektor w _Zakładzie Przetwórstwa Tworzyw Sztucznych Katarzynk_i. - Czy kupić jakąś maszynę - nie kupić? Czasami jej odradzałem, ale bywało, że się uparła i postawiła na swoim. Ma naturę pokerzysty! Wiele razy ryzykowała, ale firma dobrze na tym wyszła.
Jego szefowa przyznaje, że czasami nie miała pewności, iż towar uda się sprzedać: - Ale gdy była szansa, że może być z tego praca, to ryzykowałam.
Łączę rozmowę
Początki bizneswoman były trudne. Tym bardziej że firma stanęła na wsi, a w takich miejscowościach telefon był dobrem deficytowym. - Żeby skontaktować się z kontrahentami, musiałam jechać do brata, do Stanisławek (on był szczęśliwcem, który miał telefon) albo na pocztę i zamawiałam rozmowę błyskawiczną.
Szefowa nakarmi
Mimo wszystko dobrze wspomina początki firmy: - Wtedy pracowała garstka ludzi. Starałam się, żeby atmosfera była rodzinna. Nawet gotowałam obiady dla pracowników. Dziś to już niemożliwe.
I wylicza: w Zakładzie Przetwórstwa Tworzyw Sztucznych Katarzynki pracuje 249 osób. - Ale tutaj też jest narzędziownia należąca do syna - Mirka, a piętnaście kilometrów stąd córka - Jola też ma firmę zajmującą się przetwórstwem tworzyw. Zatem łącznie zatrudniamy około czterystu osób.
Poza tym Katarzynki to wylęgarnia firm. - Niektórzy nasi byli pracownicy poszli na swoje. Nawet im pomagaliśmy w rozkręcaniu biznesu, choć stali się dla nas konkurencją - dodaje pani Halina. - Bo ludziom trzeba pomagać, a największą konkurencją i tak są dla polskich zakładów chińscy producenci. Gdyby nie tani import z tego kraju, to w Katarzynkach mielibyśmy pracę dla dziesięciu tysięcy osób.
Za halami produkcyjnymi znajduje się stajnia koni fryzyjskich, które są wielką pasją Mirosława Błażejewicza:
Ale Katarzynki też rozpychają się na światowych rynkach. Eksportują towar (głównie akcesoria meblowe) na przykład do Belgii, Szwecji, Holandii, Niemiec, Anglii, Bułgarii, Rumunii, na Łotwę, Litwę, Ukrainę, Białoruś, a nawet do USA.
- I ciągle coś budujemy albo przebudowujemy - podkreśla szefowa. - Uruchomiliśmy m.in. dział metalowy, mamy nowoczesną lakiernię metalizacji próżniowej, wydział zdobnictwa przemysłowego.
Fryzy na TIR-ach
Za częścią produkcyjną zbudowano stajnię koni fryzyjskich. Osiem karych rumaków należy do Mirosława Błażejewicza. - To jego pasja - mówi pani Halina.
- I karety - mówi właściciel stajni i zaprasza na teren posiadłości. Zaglądamy do magazynów, garaży i wszędzie stoją karety, powozy, wisi uprząż (ręcznie robiona, ze zdobieniami).
Karety czarne, białe, beżowe. - Ile ich jest?zastanawia się mężczyzna. - Nie liczyłem. Ale w tej, która stoi pod ścianą, Darek Michalczewski - mój kolega - jechał do ślubu.
O koniach mógłby opowiadać godzinami. Ich wizerunki uwiecznił malarz sprowadzony do stajni w Katarzynkach. Fryzy malował na podstawie zdjęć. Rumaki przeniósł nie tylko na płótno, ale i na samochody (w tym dwa TIR-y), którymi pan Mirosław przewozi konie i karety.
- Czasami widzę te powozy (czy jak się to nazywa) ciągnięte przez piękne konie - mówi mężczyzna mieszkający kilka kilometrów od zakładu. - Nawet z piórami na głowie! Jest na co popatrzeć. Chociaż niektórym ludziom to żal, że jedni mają tyle pieniędzy, a innym brakuje na chleb czy lekarstwa.
Ci, którym brakuje na przykład na leczenie, coraz częściej przychodzą do zakładu z prośbą o pomoc. - Potrzebujących jest tylu, że niektórym musimy odmawiać wsparcia - twierdzi Halina Błażejewicz, która w plebiscycie "Gazety Pomorskiej" zdobyła tytuł Menedżera Roku 2013.
Przyznaje, że ona też wiele w życiu przeszła. Musiała sobie radzić. Determinacja tylko pomogła. Dziś, gdy wchodzi do zakładu, czasami aż się sama dziwi, że firma tak urosła.
