Bociany w ogrodzie, to w końcu listopada widok raczej rzadki. Tym bardziej osobliwy, gdy widzimy je przechadzające się w samym centrum bokowiska.
Gęś tylko szczeka
Pierwsza przy płocie była Gęś, a z nią nie do zniesienia krzyk. Gęgała jak dzika, biegała wzdłuż ogrodzenia trzepocząc skrzydłami, zabawnie wyginając szyję. Gęsi widzieliśmy różne, ale takiej na pewno nie. - Co to za cudo - pytamy, gdy w drzwiach małego domku pojawia się postać. - To nie gęś tylko pies - męski głos, stawał się coraz bardziej wyraźny. - Nie bójcie się. Wchodźcie, bo nie przestanie krzyczeć.
Uspokoiła się dopiero, gdy puściliśmy klamkę furtki. Znieruchomiała na chwilkę, po czym zniknęła za drewnianym szkieletem tipi, postawionym prawie pośrodku tej jedynej w swoim rodzaju działki. Zobaczyliśmy ją po chwili. Stała przy misce, z impetem waląc dziobem w naczynie. - Boi się, że jej zabierzecie - Janusz był wyraźnie rozbawiony.
Dwa boćki trzymały bezpieczną odległość. Nie uciekały, ale też nie dały się dotknąć.
- Ten pierwszy to Bolek, na drugiego wołamy po prostu Brudas - Janusz po kolei wskazywał podopiecznych. Brudas stał nastroszony na jednej nodze i chował głowę w popielatych piórach.
Pies samurajów
Bruksy przedstawić nie zdążył. Potężny srebrzysty Akita Inu, zwany nie bez powodu psem samurajów, wyrósł jakby spod ziemi. Stanął na tylnich łapach, przyjaźnie machając ogonem. Wystarczył mały gest, a potężny psiak z wywalonym do szyi jęzorem rzucił się na powitanie. Był wielki niczym niedźwiedź, jego niewiarygodnie miękka sierść niosła ze sobą zapach zimy. - Nic nie zrobi - właściciel odsuwał Bruksę delikatnie klepiąc ją po karku.
Błękitnooka Alta (towarzyszka Bruksy) obwąchała nas tylko i położyła się przy furtce. Janusz nie wyglądał na 47 lat. Długie włosy, szczupła sylwetka, błyszczące zęby. Przypominał raczej członka znanej subkultury lat 70-tych.
Wszystkie zwierzęta nasłuchiwały tylko jego. Bez sprzeciwu wykonywały każde polecenie. Tylko Gęś się buntowała. Najpierw ostrożnie dotknęła dziobem buta, potem rozwiązała sznurowadła i gęgając zabrała się za obiektyw aparatu. Gdyby jej nie odpędził, nie mielibyśmy szans.
Trudno uwierzyć, ale wcale nie była z cyrku. Jej historia, choć bardzo smutna, nie skończy się na szczęście na stole.
Gąska w depresji
Do ludzi trafiła jako żółciutkie puchowe pisklę. Zamieszkała w bloku, gdzie traktowano ją jak domownika. Spała w łóżku, oglądała telewizję... Z czasem jednak pisklak stawał się coraz większy i coraz bardziej uciążliwy. Brudził, krzyczał, nie słuchał opiekunów. Z małego ptaszka zrobiła się duża gęś, która na dokładkę miała ambicje przewodzić domowemu stadu. Nie było innego sposobu, jak tylko wyeksmitować uciążliwą lokatorkę. Nie chcieli jej krzywdzić, więc przyprowadzili do zoo.
Gęś nawet nie drgnęła, gdy na podwórku pojawiły się trzy koty. - To jesteśmy w komplecie - Janusz przykucnął - Gruszka choć pokaż się gościom. Pręgowany kocur tulił się do jego dłoni.
W domu Janusza wszystko było inne. I wszystko było ze skarbów: ściana cała z piór, czaszka żubra na podłodze, głowa dzika na kolumnie, skóry zwierząt i puszczyk z rozpiętymi skrzydłami, wiszący na środku ściany. W kącie dostrzegliśmy ze trzy komplety indiańskiego strój. Taki był dom Janusza. - W telewizji, jeśli mam okazję ją oglądać, interesuje mnie tylko pogoda - wytłumaczył, wyprzedzając pytanie. - Ale radia słucham. Nie ukrywał, ze długo szukał swojego miejsca na ziemi. - Miałem 12 lat gdy zmarł Jimy Hendrix - opowiada. - Siedziałem wtedy przy gramofonie, płakałem i słuchałem jego płyt.
Pięć lat w tipi
Potem zakochał się w indianizmie - Od dziecka pochłaniałem wszystkie książki na temat Indian - wyznaje. Ich świat zafascynował go tak bardzo, że przez pięć lat mieszkał w lesie w oryginalnym tipi. - To było niedaleko Osieka. Żyliśmy bez prądu i bieżącej wody - wspomina z rozrzewnieniem. - Z czasem wykopaliśmy studnię. Hodowaliśmy kozy. Przyjechała nawet ekipa z zagranicy, by nas filmować. Myśleli, że jesteśmy ludźmi z innej epoki.
_Teraz w Indianina zmienia się od święta. Regularnie uczestniczy we wszystkich zlotach czerwonoskórych - _Kocham tę kulturę. Urzeka mnie w niej prostota - tłumaczy. - Żyć w zgodzie z naturą, brać z niej tyle ile potrzeba, a nic ponadto. Indianin korzysta z dobrodziejstw natury tylko tyle, ile musi. Nikogo nie krzywdzi. Wiem, że przed cywilizacją nie da się całkowicie uciec - tłumaczy. - Zawsze pracowałem, bo pieniądze są niezbędne. Ale w samej cywilizacji nie ma nic dla czego warto byłoby żyć.
_W życiu robił różne rzeczy: studiował, był listonoszem. Namiastkę tego, czego szukał całe życie odnalazł wśród zwierząt. Pracuje w ogrodzie zoobotanicznym. - _Każdy kiedyś dorasta - stwierdza. - Nie byłem święty, ale wszystkie nałogi - nie było ich mało - rzuciłem jednego dnia. O ile można mówić o prawdziwej wolności, to wśród zwierząt właśnie ją czuję.
**_Bo on ma serce
Tej pracy poświęcił się bez reszty. Kierownictwo mówi o nim nie inaczej, jak tylko "Nasz pan Janusz". - _Zabrał gęś , bo on ma takie serce. Ona nigdy nie interesowała się innymi ptakami - opowiada Beata Gęsicka, kierowniczka toruńskiego zoo. - Chodziła smutna i ospała. Postanowiliśmy przenieść ją do mundżaków, z nadzieją, że może u nich poczuje się lepiej. Nic z tego. Ta gęś po prostu tęskniła za ludźmi. I kiedy tylko ktoś pojawiał się przy wybiegu biegała jak oszalała.
_Było niemal pewne, że właśnie u Janusza szybko odzyska siły. - _Bardzo się stara, by zaakceptowały ją psy - mówi Janusz. - Jest sprytna i waleczna, a koty w ogóle nie mają u niej szans. Bruksa traktuje ją jak członka stada. Inne zwierzęta czy obce koty od razu by zagryzła.
Na tej działce każdy ma swoje miejsce. - Nikt nikogo do niczego nie zmusza - tłumaczy Janusz. - Zwierzęta same podzieliły teren: Alta obstawia furtkę, bociany buszują przy płocie. Całą ferajną rządzi Bruksa. Czasem tylko Gęś wchodzi jej w paradę. Na samym dole hierarchii są koty. Śpią obok siebie, jedzą każde ze swojej miski. Żyją w harmonii.
**_Pełna chata
Latem w domu Janusza brakuje miejsca. Razem z Asią, towarzyszką życia Janusza przygarniają wszystkie sierotki. - _W tym roku mieliśmy chyba ze dwadzieścia gatunków: wiewiórki, króliki, zajączki, jastrząb, łabędzie, błotniak stawowy, myszołowy i sowy - wylicza gospodarz. Te ostatnie musiał nauczyć latać. - Co w tym dziwnego - wzrusza ramionami. - Sadza się je na lince, zakłada szelki i do roboty. Trzeba też zadbać o to, by nauczyły się polować. W domu czasem jest łatwiej. Taki mały zajączek wymaga opieki całodobowej. Na początku trzeba go karmić co trzy godziny.
_Janusz zawsze dąży do tego, by, jeśli to możliwe, zwierzę wróciło do natury. - _Samych bocianów było osiem - opowiada. - Cztery odleciały.
_Jednak nie wszystkim się udaje. - _Pomagamy im, ale to one same muszą znaleźć tyle sił, by przetrwać - podkreśla Janusz. - Martwi mnie Brudas, ale dopóki ma apetyt, wiem, że nic złego się nie dzieje. To jego pierwsza zima. Bolek ma już za sobą trzy. A wiesz, że bociany wcale nie jedzą żab? Nasze zdecydowanie wolą kurczaki.
_W utrzymaniu zwierzaków pomagają Januszowi pracodawcy. Niedawno znalazł się też sponsor, który zaopiekował się bocianami. Dzięki firmom "EK media" i "EK studio" ptaki mają zapewniony wikt aż do wiosny.
Rehabilitacja zwierząt
- Nigdy nie robiłem niczego po łebkach_ - mówi Janusz. - _Może to brzmi nienormalnie, ale marzę o tym, by w Toruniu powstał ośrodek rehabilitacji zwierząt, szczególnie ptaków. Ale taki z prawdziwego zdarzenia, jak był w Szczecinie.
_Do furtki poprowadziła nas Bruksa. Tak "soczyście" nikt nas jeszcze nie żegnał. Stróżująca przy wejściu Alta leniwie podniosła pysk. Gęś też wyczuła, że wychodzimy, ale nie przybiegła. Tylko zagęgała radośnie z daleka. Wówczas o wiele ważniejsze było dla niej to, co miała pod dziobem - pełna miska.
Fot. SZYMON KIŻUK
Indianin z ul. Lotników
Beata Korzeniewska

W dzieciństwie wyczytywał pogodę z chmur, potem był hipisem, Indianinem mieszkającym w lesie, listonoszem. Teraz uczy zwierzęta latać.