Pochodzącego ze Strzelna pana Andrzeja poznałem osobiście. Pojawił się w inowrocławskiej redakcji. Starszy pan miał wyraźne problemy z poruszaniem. Kulał na jedną nogę. Wolno zmierzał do mojego biurka. Z ulgą spoczął na krześle. Poprosił o szklankę wody.
I opowiedział swoją historię, która wydarzyła się w upalny dzień na ulicy Magazynowej, w drodze do Solanek. - Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami i upadłem. Leżałem twarzą na betonie. Podbiegła do mnie grupka młodzieży. Podnieśli mnie i przenieśli w cień, na murek. Chcieli dzwonić na pogotowie, ale zacząłem już się czuć lepiej. Poprosiłem, by tego nie robili. Dali mi swoją colę. Nie chcieli za to ani grosza - opowiadał pan Andrzej. Przekonywał, że w Inowrocławiu odzyskał wiarę w ludzi. Gdy upadł w Częstochowie, nikt mu nie pomógł. - Leżałem na chodniku. Prosiłem przechodniów o pomoc. Wszyscy mijali mnie bez słowa. Myśleli, że jestem pijany. A ja jestem poważnie chory - wspominał.
W dłoni trzymał kartkę z nazwiskami. Prosił tylko, byśmy na naszych łamach w jego imieniu podziękowali tym młodym ludziom za wspaniałą postawę. Przed chwilą zrobił to osobiście w szkole, do której uczęszczają. Dyrektor zorganizował apel. Wyróżnił bohaterów, którzy otrzymali od swych kolegów gromkie brawa.
Postawa młodzieży urzekła również mnie. Wraz z panem Andrzejem odwiedziłem II LO w Inowrocławiu. Przeprowadziłem wywiad z młodymi bohaterami i nauczycielami, którzy nie ukrywali dumy ze swych podopiecznych. Na koniec było wspólne zdjęcie, a następnego dnia artykuł w "Gazecie Pomorskiej" sławiący wspaniałe zachowanie młodych ludzi w czasach powszechnej znieczulicy.
Czytaj: W Częstochowie nikt nie chciał mu pomóc. W Inowrocławiu odzyskał wiarę w ludzi
I na tym mogłaby się zakończyć ta historia. Lecz był to dopiero jej początek.
Wiarygodny człowiek
Kilka tygodni później pan Andrzej z naszym artykułem w ręce odwiedził Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Inowrocławiu. - Był doskonale zo-rientowany w tym, czym my się zajmujemy. Od razu zaproponował, że ma pieniądze i chce nimi podzielić się z osobą usamodzielnioną. Chciał pomóc tylko chłopakowi. Był w stanie przekazać 20 tysięcy złotych. Był dość wiarygodny. Pokazał nawet artykuł z gazety, który miał go uwiarygodnić - opowiada dyrektor PCPR Rafał Walter.
Pracownicy Centrum skontaktowali go ze studentem WSG w Inowrocławiu. Panowie udali się na uczelnię. Pan Andrzej chciał spisać tam stosowną umowę. Pracownika WSG podkusiło, aby wrzucić w wyszukiwarkę google nazwisko darczyńcy. Znalazł tam mnóstwo wpisów ostrzegających przed oszustem oraz zdjęcie pana Andrzeja!
O wszystkim powiadomił PCPR. - Zadzwoniliśmy więc do chłopaka, by natychmiast do nas przyjechał. Pan Andrzej już się z nim nie kontaktował - opowiada Rafał Walter. Na policję niczego nie zgłaszał, bo pan Andrzej nie zdążył popełnić żadnego przestępstwa.
Internet rzeczywiście aż huczy od wpisów na temat dokonań pana Andrzeja.
Wszystkie historie łączy jeden scenariusz. Zazwyczaj przedstawia się jako emerytowany major. Nogę stracił na wojnie w Afganistanie, misji w Iraku lub na poligonie w Drawsku. Po wielu latach sądowej walki otrzymał potężne odszkodowanie. Pieniądze nie są mu potrzebne do życia, więc chce się nimi podzielić. Studencka brać na nadmiar gotówki nie narzeka, więc stosunkowo łatwo daje się nabrać. Pieniędzy nikt z nich od pana Andrzeja nie dostał. Oni za to, mamieni obietnicą bogactwa, które wkrótce na nich miało spłynąć, wyciągali swoje skromne portfele i fundowali mu obiady, kolacje, stawiali wódki, piwa, pożyczali 50 lub 100 złotych. On pławił się w ich "studenckim luksusie", a tuż przed sfinalizowaniem ich transakcji życia znikał.
Udało nam się skontaktować z Radkiem, studentem z Olsztyna, który miał od niego dostać samochód, a także 80 tys. zł.
- Wszystko było dla mnie bardzo niewiarygodne, chociaż pan Andrzej potrafił odpowiedzieć na każde pytanie, był bardzo przekonujący. Kolejną kwestią, która w pewnym sensie uwierzytelniała całą sytuację były podpisane umowy. Kiedy do mnie przyjechał, był piątkowy wieczór, więc został na weekend, żeby w poniedziałek iść do banku po pieniądze. W czasie weekendu z własnych pieniędzy kupowałem jedzenie, alkohol. Sprawdzałem też w internecie, czy nie ma żadnych informacji o tym, że to oszust. Niestety, na nic takiego nie trafiłem - opowiada.
W poniedziałek pojechali razem do banku. Za taksówkę zapłacił oczywiście Radek. Tam dowiedzieli się, że wypłaty dużych kwot pieniężnych realizowane są w ciągu trzech dni.
- Pan Andrzej wszedł do kierownika banku i po wyjściu powiedział, że załatwił wypłatę pieniędzy na środę. Do środy został u mnie - wspomina. Gdy nadszedł dzień wypłaty, pan Andrzej stwierdził, że musi załat-wić przeniesienie jakiegoś żołnierza do innej jednostki. Z Radkiem umówił się na konkretną godzinę przed bankiem. Nie przyjechał.
Profil na facebooku
- Przewidywałem taki rozwój wydarzeń, jednak wizja dużych pieniędzy przekonała mnie do zaryzykowania. Strat nie liczyłem dokładnie, ale było to w granicach 300-350 złotych - wylicza Radek. Był na siebie wściekły. Chciał przestrzec innych przed podobnymi wpadkami. Dlatego na facebooku założył profil poświęcony Andrzejowi, oszustowi ze Strzelna. - Byłem ciekawy, w jakich miastach się pokazuje, poznać historie ludzi, których spotkała podobna sytuacja. Nie spodziewałem się sporego odzewu. Tymczasem dzwonili do mnie ludzie z różnych zakątków Polski: Świnoujścia, Wrocławia, Krakowa, Poznania, Bydgoszczy. Ich spotkania miały podobny scenariusz: odszkodowanie, duże pieniądze, pomoc.
Dzięki tej informacji nie dał się oszukać chociażby student z Lublina, do którego udało nam się dotrzeć. Pan Andrzej obiecał mu pokrycie kosztów akademika i stypendium w wysokości 800 zł miesięcznie. - Łyknąłem tę historię i zaprosiłem go do pokoju. Czym więcej piliśmy, tym bardziej wydawał mi się podejrzany. Sprawdziłem go w in-ternecie. Zadzwoniłem do Radka, który wszystko mi opowiedział. Wyprosiłem oszusta z pokoju - wspomina.
- Zgłosiliście to na policję? - dopytuję.
- A co miałem zgłosić. Że postawiłem mu wódkę i zrobiłem kanapkę? Przecież on mnie nawet nie okradł - wyznaje.
Sprawy na policję nie zgłosił również Michał ze Świnoujścia. Pan Andrzej niemal na jego oczach potknął się i przewrócił. - Był cały zalany krwią. Przynajmniej wydawało mi się wówczas, że była to krew - wyznaje. Zaopiekował się panem Andrzejem. Zafundował mu nocleg w hotelu. Potem drugi i trzeci. Wspólnie z kolegami miał dostać 120 tys. zł. Gdy "major bez nogi" wyszedł z banku, wręczył im koperty z pieczęciami. - Otwórzcie dopiero, gdy odjadę - powiedział z uśmiechem i wsiadł do taksówki. Kiwnął na pożegnanie i odjechał. Chłopcy otworzyli koperty, w których znaleźli materiały promocyjne banku. Ruszyli w pościg. Dogonili taksówkę. Zatrzymali ją. Pan Andrzej zdążył już jednak tak naściemniać taksówkarzowi, że ten uwierzył jemu, a nie rozwścieczonym młodzieńcom. - Oni są naćpani - tłumaczył kierowcy pan Andrzej. Odjechał. A im płakać się chciało. Na komisariat nie pojechali. - Nie mieliśmy żadnych dowodów na jego oszustwo - tłumaczy.
Ksywa - "Smoleń"
Na komendzie policji w Inowrocławiu i w Mogilnie o ostatnich wybrykach pana Andrzeja dowiedzieli się od nas. Jego przeszłość oraz metody działania dobrze znane są jednak mogileńskim policjantom. Siedział już w więzieniu. Dorobił się nawet więziennej ksywy - "Smoleń" (od bujnych wąsów i łysiny czołowej).
- Przebrany w mundur wysokiego rangą żołnierza obiecywał między innymi, że może różne rzeczy załatwić w wojsku. Za kradzieże, płatną protekcję i drobne oszustwa był wielokrotnie poszukiwany i doprowadzany do aresztów tymczasowych na terenie całego kraju - relacjonuje Tomasz Rybczyński, rzecznik prasowy mogileńskiej policji. Zachęca poszkodowanych, by zgłaszali się na policję. - Ten pan żeruje na naiwności ludzi. Jest szansa, aby ukrócić jego przestępczy proceder. Apeluję, by poszkodowani informowali policjantów o tego typu przypadkach. To pomoże nam w jego ściganiu i ujęciu - dodaje.
Życie jest brutalne
Uczniowie inowrocławskiego liceum wiedzą już, że pomogli oszustowi. Nie chcieli tej sprawy komentować osobiście. Za pośrednictwem dyrektora Jarosława Obiały wyznali, że nie chcą mieć już z panem Andrzejem nic wspólnego. Czują się oszukani, choć nie zostali okradzeni ani naciągnięci tak jak ich starsi koledzy z całej Polski.
- Pozostaje pytanie, jak mają się zachować w przyszłości w podobnej sytuacji. Nie pomóc, gdy ktoś potrzebuje pomocy? Tego nie możemy im odradzać - wzdycha dyrektor Obiała. - Nie zapytają też osobę, której pomagają, czy jest uczciwa i nie ma względem nich złych zamiarów. Okazuje się, że życie jest bardzo brutalne. Ale czy ten przypadek ma nas zniechęcić do pomagania ludziom, którzy naszej pomocy potrzebują? Nie sądzę - dodaje.
Aktualnie "Smoleń" nie ma stałego zameldowania. Tuła się więc po kraju. W środę przed południem widziany był w Olsztynie. Spędził ze studentami trzy noce. Najadł się za darmo, naobiecywał i wyruszył na podbój kolejnych akademików. Uważajcie!
Najlepsze artykuły za jednym kliknięciem. Zarejestruj się w systemie PIANO już dziś!
Czytaj e-wydanie »