Japońskie korzenie
Drifting narodził się w Japonii w latach 60. ub. wieku. Potem zaczęto uprawiać ten motoryzacyjny sport w USA. Do dziś Japonia i Stany są potęgą, pierwszą i niedoścignioną ligą driftingu. W Europie zawody w jeździe w poślizgu kontrolowanym zaczęto uprawiać niedawno. Dyscyplina najbardziej rozwinęła się w Niemczech, Anglii, Holandii i Polsce.
Driftingowcy walczą na torze. Jeżdżą autami z mocnym silnikiem i napędem na tylną oś. Każdy z kierowców wykonuje podczas zawodów przejazd próbny i trzy przejazdy punktowane, z których liczy się najlepszy. Auto cały czas musi poruszać się w poślizgu przechodząc płynnie z zakrętu w zakręt. Po jazdach indywidualnych najlepsi zakwalifikowani zostają do walki w parach. Sędziowie oceniają szybkość przejazdu i prowadzenie samochodu.
Zawsze chciał się ścigać
Jednym z najlepszych polskich driftingowców jest dwudziestoletni inowrocławianin, Szymon Budzyński. Właśnie rozpoczyna trzeci sezon startów. - W domu wszyscy żyją motoryzacją, a ja od zawsze chciałem się ścigać. Rajdy samochodowe okazały się jednak bardzo drogim sportem. Nagle do Polski dotarł drifting, coś nowego, a przede wszystkim nie wymagającego aż tak potężnych nakładów finansowych. Postanowiłem spróbować swoich sił - opowiada Szymon.
Inowrocławianin wyjechał na tor bmw E 34 serii 5. Sporym samochodem z silnikiem 3500. Obecnie startuje także na bmw. Jest to jednak auto mniejsze, ale E 36 coupe M3 ma potężny silnik o mocy 500 koni mechanicznych. "Beemka" została przygotowana do startów w niemieckiej firmie tuningowej.
W swojej krótkiej karierze Szymon odniósł już poważne sukcesy. W ub. r. zajął trzecie miejsce w mistrzostwach Polski. W br. udało się mu wywalczyć pierwszą lokatę podczas zawodów w Niemczech. Inowrocławianin jest licencjonowanym kierowca driftingowym. Jego celem jest sięgnięcie w br. po mistrzostwo Polski.
Umiejętności i kasa
Drifting, choć jest tańszy od rajdów samochodowych, wymaga nakładów. Przygotowanie auta Szymona do udziału w tegorocznym sezonie kosztowało 150 tysięcy złotych. Do tego trzeba dodać koszty dojazdów na zawody, ewentualnych napraw i opon. A tych ostatnich w driftingu potrzeba najwięcej. Tylko na start w jednej z kilkunastu imprez w sezonie potrzeba od 16 do 20 nowych opon. Jazda w poślizgu sprawia, że zużywają się one kosmicznym tempie.
- Od razu muszę skomentować, że drifting nie jest dzikim, wariackim i bezmyślnym paleniem gumy na torze. To sport wymagający profesjonalnego podejścia i dużych umiejętności - słyszymy na koniec od Szymona.