https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jacek Yerka na wystawie w Toruniu: - Wysadziłbym serwer ze sztuczną inteligencją

Adam Willma
- Jest to samo od 50 lat. Zawsze było parę osób, którym bardzo zależało, żeby kupić mój obraz i dla tych paru osób malowałem. Bo na jakąś większą reklamę nie mogłem liczyć. Krytycy wręcz uciekali od moich obrazów.
- Jest to samo od 50 lat. Zawsze było parę osób, którym bardzo zależało, żeby kupić mój obraz i dla tych paru osób malowałem. Bo na jakąś większą reklamę nie mogłem liczyć. Krytycy wręcz uciekali od moich obrazów. Adam Willma
Z malarzem, Jackiem Yerką, rozmawiamy m.in. o krytykach, PRL-u, telewizji i truskawkowej plaży

Od lat nie było Pana w Toruniu. Pływa Pan sobie gdzieś w odmętach oceanów i wypływa kiedy chce?

Nie, bynajmniej! Nie wypływam sam, trzeba mnie wyciągnąć [śmiech].

To gdzie jest Yerka, gdy go nie ma?

Siedzę sobie rzeczywiście w głębinach Borów Tucholskich, jest mi tam bardzo dobrze i nie mam zamiaru się ruszać. Wynurzenie się stamtąd zawsze jest dla mnie stresem. Tak mnie jednak męczyła pani Ania [Anna Walkowska, jedna z kuratorek wystawy dzieł Jacka Yerki, otwartej w sobotę 18 stycznia w toruńskiej Od Nowie], że w końcu uzgodniliśmy, że wypłynę na powierzchnię. Ciężko mi to przyszło, bo muszę się pokazać, coś powiedzieć, spotkać się... Ale nawet to polubiłem. Okazało się, że nie jest to takie straszne [śmiech]

Sądząc po ogromnym zainteresowaniu wystawą, pomysł był strzałem w dziesiątkę. Ludzie walczyli o wejściówki na wernisaż. Czym Pan zaskoczy?

Problem w tym, że we mnie jest to samo od 50 lat. Zawsze było parę osób, którym bardzo zależało, żeby kupić mój obraz i dla tych paru osób malowałem. Bo na jakąś większą reklamę nie mogłem liczyć. Krytycy wręcz uciekali od moich obrazów [śmiech], łącząc mnie – troche nonsensownie - z malarstwem fantastycznym. Z mojej strony ważne jest, że cały czas są ludzie, którzy czekają na obrazy.

Kim są ci ludzie?

Niektórzy są biznesmenami, a niektórym po prostu śniło się coś podobnego i strasznie im na niektórych obrazach zależy.

Zaczynał Pan malować w czasach PRL-owskiej szarzyzny. Wówczas kolor i wyobraźnia w Pana obrazach rozsadzała rzeczywistość wokół...

...ale jednocześnie strasznie mnie krytykowano. Pytali, po co ja to właściwie robię, skoro do działania artystycznego wystarczy przecież wiadro piachu, a nie takie staromodne obrazy malowane niderlandzką manierą. Wierzyłem, że moje obrazy mogą być komuś potrzebne, że poszerzają pole wyobraźni. Na szczęście mam taką cechę, która bardzo mi w życiu pomogła – niezależnie od tego, czy ktoś mnie krytykuje, czy chwali, tak samo to po mnie spływa. Po prostu – mam coś w głowie i próbuję to przelać na obraz. A ponieważ nie udało mi się jeszcze przelać wszystkiego, co mam w głowie, nadal maluję.

Podpatruje Pan, co robią koledzy?

Staram się w ogóle nie oglądać sztuki współczesnej, bo bardzo mnie to wybija z mojego myślenia o sztuce. Parę razy w ciągu kilkudziesięciu lat zastanawiałem się, podczas malowania obrazów, dlaczego to się nie zmienia. Ale to jest po prostu najbardziej naturalny sposób wypowiadania się. Niczego nie udaję, nie prowokuję (no, może czasami), ale inaczej bym nie potrafił.

W międzyczasie szarzyzna zniknęła i wybuchły kolory na ulicach. Dziś gwałtem cisną nam się do głowy.

Były momenty, kiedy byłem wręcz tym zachwycony, fajny był ten kolor, choć oczywiście pojawiła się też wszechobecna tandeta. Ale nie miało to nic wspólnego z moją sztuka, ona toczyła się swoim torem. Nie przesadzałbym jednak z tą PRL-owską szarzyzną, bo dla mnie PRL był jednocześnie okresem działania wspaniałych rysowników, których prace były żywe, prawdziwe, podlane buntem. Później bunt stracił sens i okazało się, że zbyt wiele wolności niekoniecznie sprzyja artystom [śmiech].

Kiedy pojawiła się grafika komputerowa, nie kusiło pana aby zamienić pędzel na myszkę?

Nawet się do tego nie zbliżałem, bo zdawałem sobie sprawę, że muszę robić swoje. Tylko wówczas będę jedyny, a to jednak się liczy dla odbiorców sztuki. Przyznam jednak, że teraz przeraża mnie sztuczna inteligencja. Niedawno dzieci pokazały mi prace wykonane na podstawie moich obrazów i było to lepsze niż to, co sam maluję! [śmiech]. Gdybym miał taką możliwość, wysadziłbym ten serwer ze sztuczną inteligencją.

Zdarzyło się już, że ktoś, oglądając pana obrazy, powątpiewał, czy to aby nie dzieła sztucznej inteligencji?

Bywało, że ktoś twierdził, że to wszystko ściema, żądał zwrotu pieniędzy za obraz kupiony na aukcji, twierdząc, że to na pewno komputer, bo malarz nie może malować tak dokładnie. Ale cóż, świat ewidentnie zmierza w kierunku sztuki tworzonej przez sztuczną inteligencję. Za bardzo się tego nie boję, bo dziesiątki lat tkwię i zamierzam tkwić nadal w tej swojej archaiczności. Zawsze będą ludzie, którzy będą mieć na ścianie oryginał, coś niepowtarzalnego. Nie zamierzam aż tak się poniżyć, żeby używać sztucznej inteligencji. Przyznam, że trochę się obawiam, że jeśli raz to zrobię, to później będzie kusiło [śmiech]. Kiedyś NVIDIA zorganizowała konkurs dla grafików z całego świata, aby zrobili coś takiego jak Yerka. Konkurs wygrał pewien Litwin, a później w internecie cały czas przypisywano mi jego obraz. W końcu sam zrobiłem obraz zainspirowany jego pracą i wyszło całkiem nieźle.

Jak wygląda galeria Pana mistrzów?

Jest to zwłaszcza Jan van Eyck, poza tym na pewno Petrus Christus, Roger van der Veyden, Robert Campin… Niestety, duża część ich dzieł została zniszczona podczas reformacji.

Są obrazy współczesnych twórców, które powiesiłby Pan sobie na ścianie?

Żadnego! Nie trawię innych malarzy na ścianie [śmiech]. Mam na ścianie fototapetę swojego jesiennego obrazu. Dobrze się komponuje z ogniem w kominku. Tylko tyle.

Skoro już zawędrowaliśmy do Pana domu - jak wygląda Pana codzienność po porannej kawie?

Najpierw trzeba pobiegać parę kilometrów po lesie, żeby trochę się dotlenić. To bardzo pomaga na wyobraźnię – umysł lepiej pracuje, nie chce się spać w ciągu dnia. Dopiero później jest kawa i wtedy zaczynam malować.

Wyznacza Pan sobie określony czas?

Nie, maluję ile mogę, z przerwami na życie rodzinne. Staram się jednak, aby w ciągu dwóch miesięcy obraz był gotowy. Kiedyś zdarzało się kończyć szybciej, dziś już tak nie potrafię. Dlatego maluję sześć obrazów w roku. Więcej się nie da. Na szczęście są już dziś takie lampy, które dobrze imitują światło dzienne, więc nie jestem zależny od pory roku.

Nic nie jest w stanie wytrącić Pana z tego rytmu?

Bywały takie kryzysy - głównie związane z problemami zdrowotnymi w rodzinie - że przez pół roku nie potrafiłem nic namalować, ale udało mi się z tego wyjść. Na szczęście mój amerykański agent był bardzo wyrozumiały.

A propos - nadal Pana obrazy trafiają głównie do Stanów Zjednoczonych?

Tak było przez wiele lat. Miałem nawet cały skład sklejki do bezpiecznego transportu obrazów. Dziś, ku mojemu zadowoleniu, zwykle dom aukcyjny sam odbiera ode mnie obrazy.

Polaków stać już na Yerkę?

Jest coraz więcej takich osób. To nawet nie jest kwestia tego, czy kogoś stać, ale czy rzeczywiście tego chce. Słyszę czasami: „sprzedałem swoje Kossaki i Witkiewicza, bo zależało na pana obrazie”. Bardzo mi to pochlebia i cenię sobie takich odbiorców. Coraz częściej również moje starsze obrazy są ściągane z USA na aukcje w Polsce.

Zaszył się pan głęboko w Borach, a co z Toruniem? Pozostał tylko na obrazach?

Cały czas jesteśmy zakotwiczeni w Toruniu. Tu mamy lekarzy, do których jeździmy, ramiarnię, introligatora… Próbowałem część spraw załatwiać z Bydgoszczy, są tam fajni ludzie, ale Bydgoszcz chyba nie jest dla mnie [śmiech]. Ostatni obraz też jest z motywem toruńskim. Namawiano mnie do tego, choć protestowałem, bo ile w końcu może być tych toruńskich motywów na obrazach, ludzie kochani… Ale gdy przyjechałem do domu, coś tam jednak toruńskiego pojawiło się w głowie.

Zdarza się, że ludzie zamawiają obraz na określony temat?

Kiedyś pewien lekarz postanowił zrobić prezent swojej żonie. No więc wypytywałem go, co lubi żona. Powiedział, że żona uwielbia truskawki, opalanie na ciepłych plażach i ma dużą kolekcję butów. No więc powstał obraz z metropolią z butów i truskawkową plażą [śmiech]. To było coś takiego, jak robienie plakatu, którym kiedyś się zajmowałem i bardzo to lubiłem. Dostawałem temat, który musiał się pojawić, ale wokół tego tematu mogłem sobie płynąć.

Tak jak starzy mistrzowie, którzy dostawali zamówienie na "Madonnę z Dzieciątkiem”…

...i malowali. Ale to, co odbijało się w szkle, było już ich marginesem wolności. Za to uwielbiam van Eycka.

Co Pana łączy ze światem w tych kniejach? Telewizja?

Na szczęście nie. Telewizję muszę za każdym razem na nowo ustawiać, gdy przyjeżdżają wnuki, bo zupełnie z niej nie korzystam. Chciałbym to wyraźnie powiedzieć – telewizja zabija wyobraźnię. Zauważyłem już w latach 90., że gdy obcuję z telewizją, nie mogę później zagłębić się w siebie.

Gdy wróci Pan z wernisażu, jaki obraz będzie czekał na Pana na sztaludze?

Pracuję nad obrazem na motywach opowiadania Lema. Czytałem je 40 lat temu, ale ciągle tkwi mi w głowie. przymierzałem się do tego wielokrotnie, próbowałem, ale dopiero teraz nadszedł odpowiedni czas.

Wystawę dzieł Jacka Yerki, przygotowaną w związku z 80-leciem Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, pt. „Wyśniony świat” oglądać można w galerii „Dworzec Zachodni” w Toruniu (klub Od Nowa) do 7 marca.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Uroczystości w Gnieźnie. Hołd dla pierwszych królów Polski

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska