Nie powiem, jakoś mi się tak od razu lepiej zrobiło, że narody są uprzejme klękać przed nami - dwoma brzuchatymi dziadami, którzy mają przecież jakiś udział w tym tryumfie. I przypomniało mi się jak śpiewaliśmy z kolegą w szkolnym chórze. Takoż wpłynęliśmy na umuzykalnienie narodu, więc dziś słuszne mamy prawo odciąć sobie kupony od sukcesu Viki Gabor. A skoro już odcięliśmy, postanowiłem sprawdzić czym żeśmy olśnili Europę. No i zachwyciłem się czytając, że dziecię z Polski nie tylko jest muzykalne, ale jeszcze serduszko ma gorące, bo w swojej pieśni walczy z psuciem klimatu. A później znalazłem w internecie teledysk i trochę mi entuzjazm uszedł, bo ktoś naszą 12-latkę upozował na dwudziestkę, kazał tańczyć na obozowisku w górach, w którym - w ramach walki z ociepleniem - w środku dnia jarzą się sznury żarówek (bynajmniej nie energooszczędnych), a do tego cała towarzysząca pieśniarce kompania wygląda jakby ledwie wyszła nie tyle z lasu, co z galerii handlowej. I jeszcze ten fluid, jakby młodzież na planie żywiła się wyłącznie ekologiczną zieleniną z Kolumbii. I w sumie nabrałem wątpliwości, czy rzeczywiście mamy z kolegą udział w tym eurowizyjnym sukcesie. Cóż, rzeczy widziane z bliska często nie przypominają tych oglądanych z daleka.
W Wilnie odbyła się podniosła uroczystość pogrzebu zamordowanych powstańców styczniowych. Piękna parada, flagi, salwy. Taki symbol, że ojczyzna pamięta swoich bohaterów. A jednocześnie - że pamięta niewiele oprócz mglistych konturów. Bo łatwo przywołać obraz skrępowanych powrozem dłoni i dołu z wapnem, a trudniej - atmosferę nieufności wśród ludu i mogiły dobitych w dołach na kartofle.
Państwo może oczywiście przekonywać umarłych do swojej lojalności. Ja jednak czekam, aż zacznie z taką samą pasją przekonywać żywych. A z tym jest jak z ekologią w naszym hicie z Eurowizji.
