- Podstawowe pytanie: jak się dzisiaj czujesz?
- Wciąż bardzo kiepsko, czuję się jakby walec po mnie przejechał. Wszystko mnie boli i nawet zwykła rozmowa kosztuje mnie sporo wysiłku.
- Pamiętasz coś z tego upadku?
- Nic. Obudziłem się już na torze, ale przytomność tak naprawdę odzyskałem w parkingu.
- No właśnie. Szykowałeś się do jazdy, ale zgody nie wyrazili lekarze.
- I bardzo dobrze, powinienem im za to podziękować. Początkowo myślałem, że wszystko jest w porządku. Dopiero później zacząłem odczuwać skutki upadku, to pewnie przez adrenalinę. Dobrze, że mnie nie puszczono na tor, bo mogło skończyć się jeszcze gorzej.
- Wypadek wyglądał makabrycznie. Oglądałeś to później w telewizji?
- Nie ma o tym mowy. Podstawowa zasada jest taka, żeby takich rzeczy nie oglądać.
- Przed tą kolizją wyrosłeś na głównego faworyta imprezy. Praktycznie nikt w Eskilstunie nie wygrywał w takim stylu.
- Już przed turniejem zapowiadałem, że liczę na dobry występ w Szwecji. W pierwszym wyścigu byłem ostatni, ale to w żaden sposób nie zmąciło moich oczekiwań. Wiedziałem dokładnie, jaki zrobiłem błąd i po korektach w motocyklu było idealnie. Wygrałem dwa wyścigi, a pewnie wygrałbym też kolejny, gdyby nie Pedersen. Znam ten tor doskonale, świetnie się na nim czułem i kto wie, jak wysoko bym zaszedł? Nie wykluczam nawet zwycięstwa. Teraz możemy sobie już tylko pomarzyć.
- Byłeś ostatnio w wyśmienitej formie. Czy kontuzja to zmieni?
- Szczerze mówiąc, trochę się tego obawiam. Takie upadki nigdy nie pozostają bez efektów, zwłaszcza w psychice człowieka. Teraz kilka dni sobie odpocznę, a potem zobaczymy, jak to będzie wyglądało.
- Masz pretensje do Nicki Pedersena?
- ... Wiadomo, że żużel to nie są szachy i pewne ryzyko jest wliczone w ten sport. Ale wydaje mi się, że trzeba się chyba trochę bardziej szanować na torze.