https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jakie są pierwsze damy regionu?

Joanna Grzegorzewska, Karina Obara, Barbara Szmejter, Maryla Rzeszut, Dariusz Nawrocki
Mężczyzn piastujących główne funkcje w regionie znamy wszyscy. Dziś jednak ważniejsze są ich żony.

Maria Dombrowicz

Nie zobaczymy jej w papilotach, w nocnej koszuli biegającej po ogródku ani w źle dobranej garsonce. Zawsze będzie miała buty pod kolor, staranny makijaż i ułożoną fryzurę. - Bycie pierwszą damą zobowiązuje - śmieje się Maria Dombrowicz, żona prezydenta Bydgoszczy.

First lady musi być po prostu zadbana. Jest wizytówką. Nie tylko męża, ale i miasta.
First lady dobrze by było gdyby wzbudzała sympatię. Dobrze by było, gdyby pamiętała, że nic tak nie dodaje kobiecie uroku jak zmarszczki śmiechowe wokół oczu.

I taka - zawsze elegancka, uśmiechnięta i na swoim miejscu, no i ambitna, inteligentna, elokwentna - jest Maria Dombrowicz, dla przyjaciół Majka.
Żona Konstantego, matka dwójki dorosłych dzieci (Marii juniorki i Konstantego - juniora). Adiunkt na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, przyrodnik, kobieta z tytułem doktora.

Miłośniczka babskich spotkań, wróg malkontentów; bydgoszczanka, która nie przepada za żużlem.

Jak radzi sobie radzi z popularnością, domem i... ciągle zapracowanym mężem prezydentem? - Całkiem nieźle - odpowiada.

Dom państwa Dombrowiczów nie jest ani za duży, ani za mały. Piętrowy, przytulny, wypełniony książkami. Drewniany stół, drewniane szafy, półki, schody. Pełno bibelotów. Na ścianach obrazki (ten jest od przyjaciółki), grafiki (tę zrobiła córka), zdjęcia (nie tylko z wakacje), rysunki (obrażony kot, prezent dla taty od dzieci). Jednym słowem - pozytywne klimaty. I to na całkiem sporej przestrzeni. Przestrzeni, którą trzeba posprzątać.

- Nie mam ani gosposi, ani pani sprzątającej. Sama odkurzam, prasuję, piorę, pilnuję, żeby mąż miał zawsze kilka czystych koszul w szafie (ale to on sam decyduje co danego dnia ubierze). Oczywiście gotuję też, zamiatam, ścieram kurze - mówi Maria Dombrowicz. - Czułabym się niezręcznie, gdyby ktoś obcy robił to za mnie. Jedyną czynnością, przy której potrzebuję pomocy, jest mycie okien. I w tym pomaga mi pewna pani. Ale tylko w tym.

A na pomoc męża pierwsza dama nie może liczyć? No, z tym jest różnie. Na przykręcenie śrubki, zawieszenie obrazka, wyniesienie dywanu, zawsze trzeba było długo czekać, nawet wtedy, gdy prezydent nie był jeszcze prezydentem, ale teraz... Teraz to czekanie wydłużyło się jeszcze bardziej. Na listwę podłogową Maria Dombrowicz czekała rok, a na remont mieszkania czeka już rok czwarty, ale...
- Konstanty obiecał, że na pewno zrobimy to tego lata. Mam nadzieję, że tak się stanie, ponieważ nasz dom w tym roku obchodzi dwudzieste urodziny, a ja chciałabym z tej okazji przygotować małą uroczystość dla znajomych - mówi.

- Nie denerwuje się pani na tę opieszałość? - pytam wracając do czekania, a Maria Dombrowicz macha tylko ręką: - Jestem cierpliwa. Zawsze byłam. Kiedy poznałam męża był dziennikarzem (poznali się w studiu radiowym, on przyjmował ją - świeżo upieczoną absolwentkę UMK - do pracy; parą stali się po roku znajomości, małżeństwem są 35 lat), a jak wiadomo to praca na okrągło, więc wiedziałam, co mnie czeka.

- Może chociaż śniadanie robi do łóżka? - drążę dalej i słyszę, że na wspólne jedzenie śniadań państwo Dombrowiczowie nie mają zwykle czasu.
W służbowej garsonce

Najpierw wstaje On, później Ona i raczej osobno jadą do pracy. W domu jest pierwsza najczęściej Ona, bo On wraca ze spotkań służbowych, konferencji i innych takich dopiero po godzinie 20). Spotykają się więc przy późnym obiedzie lub na "wyjściach specjalnych", takich jak do filharmonii chociażby, do której prezydent Dombrowicz jest zapraszany regularnie.

- A że ja zawsze uwielbiałam wyjścia do filharmonii, takie bywanie jest niezwykle przyjemne - mówi Maria Dombrowicz, śmiejąc się, że koncerty to niewątpliwe, wymierne korzyści z bycia żoną prezydenta miasta.

Ale żeby bywać, trzeba wiedzieć, co na siebie włożyć, jak się umalować, uczesać i tak dalej. A kiedy jest się żoną prezydenta, bywać trzeba często, więc...

- To prawda, musiałam uzupełnić moją garderobę o kilka garsonek i parę innych rzeczy - przyznaje i pokazuje kosz z apaszkami i drugi z rękawiczkami.
- A kapelusze?
- Kupiłam kilka toczków. Na kapelusze jestem za niska.
- Jakaś stylistka?
- Córką jest stylistką. Przywozi czasami z Poznania, w którym mieszka, całą walizkę ciuchów i każe mi przebierać się, przymierzać. Mówi w czym jest mi do twarzy, a co powinnam wyrzucić. I - przyznam - ja jej słucham.

Fryzjer? Ten sam od wielu lat. I to wcale nie taki drogi. Kosmetyczka? Z musu i jeśli trzeba. Jakieś specjalne zabiegi upiększające? Botoks, lasery, implanty? - Gdzie tam! Ja nawet nie robię sobie maseczek w domu. Nie mam czasu.

Jak więc prezydentowa odpoczywa? Słuchając muzyki i sadząc bratki.
Jest przecież przyrodnikiem, uwielbia więc swój ogród (wychowała się w wielkim domu z jeszcze wielkim ogrodem).

Uwielbia jabłoń zasadzoną przez swoją mamę, iglaka Bartka, starą czereśnię i gruszę, cyprysy, berberysy i inne takie (miłość do tych "roślinek" wszczepił jej ojciec, dyrektor przedsiębiorstwa rolniczego).

Uwielbia pielić, kosić, przycinać i przesadzać (w planie ma urządzenie oranżerii).
Uwielbia patrzeć, wąchać i słuchać, uwielbia...
Kto wie, może gdyby nie była żoną prezydenta i kierownikiem instytutu geografii, byłaby ogrodnikiem?

Krystyna Zaleska

Jolanta Pałucka
Jolanta Pałucka

Krystyna Zaleska

Prezydent Torunia Michał Zaleski może się cieszyć od dziewięciu lat żoną, która wyznaje zasadę: mężowi trzeba pomagać w najtrudniejszych chwilach, a jeśli nie pomagać, to na pewno nie przeszkadzać.

Krystyna Zaleska, na co dzień dyrektor Szpitala Miejskiego w Toruniu to kobieta zadbana, która nawet w chorobie nie zapomni o makijażu, nienagannej garsonce, ułożonej fryzurze. Jest przekonana, że dobry związek małżeński opiera się na porozumieniu pomiędzy partnerami, ale także na dbaniu o siebie wzajemnie, zarówno pod względem wyglądu zewnętrznego, jak i relacji małżeńskich. Nie zawsze udaje się osiągnąć porozumienie, jednak świadomość, że trzeba do niego dążyć - ułatwia sprawę. Tak przynajmniej twierdzi żona prezydenta Torunia.

- Wiem, że nie jestem doskonała - przyznaje Krystyna Zaleska. - Mój mąż oczekuje żony uśmiechniętej, pogodnej, która witać go będzie każdego dnia, gdy wraca z pracy radością i ciepłem. Wiem, że gdy Michał widzi taką kobietę w domu, odpływają wszystkie jego troski. Staram się taka być, choć nie zawsze mi się to udaje. Z wiekiem doceniłam jednak siłę uśmiechu, nawet jeśli czasem trudno się na niego zdobyć, bo przecież też mam swoje troski dnia codziennego. Życie przy moim mężu pokazało mi, że warto witać go uśmiechem, bo uśmiech staje się początkiem dobrego wieczoru. Dzięki uśmiechowi coraz częściej z mężem randkujemy.

Jak to możliwe? Po prostu Michał Zaleski nie znosi smutnych ludzi, a już z pewnością nie w domu. Szuka w żonie przyjaciela, który zafascynuje go umiejętnością radzenia sobie w trudnych sytuacjach. To Krystyna Zaleska potrafi, ale zanim osiągnęła tę zdolność, musiała popracować nad zdarzającymi się jej kaprysami.

- Bywało, że czułam się tak, że wszystko jest na mojej głowie - mówi Krystyna Zaleska. - Jednak nie mogłam podzielić się z mężem obowiązkami, bo był tak bardzo zajęty, że musiałabym nie mieć serca, aby go jeszcze dodatkowo obciążać. Partnerce mojego syna mówię za to, aby nie pozwoliła mojemu synowi zrzucić wszystkiego na siebie. Mężczyzna musi kobiecie pomagać. Mężczyźni z pokolenia mojego męża nie byli wychowywani do pomocy w domu. Teraz kobiety mają mniej czasu, są bardziej zapracowane i wiedzą, jak postępować z synami. Nowoczesny chłopak ugotuje, posprząta, upierze i zadba też o swoją kobietę. To wspaniałe.
Na co dzień Krystyna Zaleska jest zwyczajną panią domu - podkreśla. Mąż pomaga jej w drobnych sprawach - czasem odkurzy mieszkanie, utrze masę serową na sernik.

Do mycia naczyń się nie bierze, bo wyręcza go zmywarka. Za to pani Krystyna pierze i prasuje mężowi koszule, robi kanapki do pracy i wysyła do męża sms-y z przypomnieniem, żeby je zjadł. Zdarza się bowiem, że Michał Zaleski wraca do domu późnym wieczorem z nietkniętym drugim śniadaniem, a to jego żonie rani serce - wyznaje.

Martwi się, że mąż się rozchoruje, że trudniej będzie radził sobie ze stresem, że znów miał za dużo na głowie i zapomniał zachować równowagę pomiędzy pracą a swoim zdrowiem.

Ona stara się taką równowagę utrzymać, co jest dla pani prezydentowej miarą troski o siebie samą: - Jeśli dbam o siebie, umiem też zadbać o innych - dodaje. - Tylko ludzie, którzy szanują siebie, troszcząc się przy tym o swoje ciało i wystarczającą ilość relaksu, są w stanie skutecznie pomagać innym i dawać innym szczęście.

Krystyna Zaleska nie wyobraża sobie domu, w którym na męża nie czeka obiad. Z radością - jak powiada - prasuje mężowi koszule.
- Nie widzę nic złego w tym, że prasuję mężowi koszule - uśmiecha się. - Zwłaszcza, gdy widzę jego uśmiech podczas porannej toalety. Lubię mieć świadomość, że sama zadbam o męża. Lubię, gdy wkłada wyprasowaną przeze mnie koszulę i nie mam poczucia, że jest to wielkie poświęcenie dla niego. Dbałość o męża jest elementem miłości, który przynosi wielką satysfakcję.

Krystyna Zaleska czeka też na męża z obiadem, kroi mu wieczorem jabłuszka i podsuwa pod nos orzeszki, aby zamiast podjadać ciężkostrawne produkty, nasycił się zdrowymi przekąskami.

Jak odpoczywa żona prezydenta Torunia?
Najchętniej z mężem na działce w Cierpicach. Nie pracują ciężko w swoim ogrodzie działkowym. Postanowili, że uczynią to miejsce oazą spokoju. Mogą się tu wyciszyć, poflirtować, powspominać i poczuć się wolni od świata polityki, ważnych wydarzeń, problemów zarządzania - w jego przypadku miastem, a w jej - szpitalem.

On czasem skosi trawę, ona zadba o kwiaty, smaczny posiłek, gości, którzy wniosą radosną atmosferę. Najchętniej jednak na działce są sami, bo rzadko na co dzień mogą się sobą nacieszyć.

Na Dzień Kobiet pani Krystyna obiecuje swojemu mężowi, że postara się jeszcze częściej uśmiechać.
- Bo wtedy mam go bliżej siebie - dodaje kokieteryjnie. - A on chce być bliżej mnie.

Jolanta Pałucka

Maria Malinowska
Maria Malinowska

Jolanta Pałucka

Mieszkanie zostało urządzone wygodnie i elegancko. - Mąż projektował to wnętrze - uśmiecha się zgrabna brunetka. Jolanta Pałucka, pierwsza dama Włocławka.
Na rodzinnych fotografiach roześmiana para przytula małą dziewczynkę. Na kolejnych zdjęciach ta sama dziewczynka, już nieco starsza, patrzy na mamę, trzyma tatę za rękę.

- Chyba troszkę za bardzo rozpieszczałam naszą jedynaczkę - mówi pani Jolanta. - Zawsze wydawało mi się, że jest jeszcze za mała by zrobić sobie kanapkę czy złożyć pościel, więc we wszystkim ją wyręczałam. Ale mąż traktował córkę inaczej, angażował ją we wszystkie domowe sprawy. Asystowała mu nawet, gdy naprawiał samochód. No i wyrosła na bardzo samodzielną osóbkę.

Ewelina skończyła Politechnikę Łódzką, gdzie studiowała biznes i technologię. Podczas praktyk w jednym z warszawskich banków zakochała się w stolicy. Kiedy zaproponowano jej atrakcyjną pracę w jednej z instytucji finansowych, nie zastanawiała się ani chwili. Mieszka i pracuje w Warszawie, wciąż się kształci, zwiedza świat...

- Kiedy córka wyjechała na studia, przez jakiś czas czuliśmy pustkę - przyznaje pani Jolanta. - Mąż zawsze był jednak bardzo aktywny, ja pracowałam w przedszkolu, mieliśmy więc sporo zajęć. Trochę trudniej zrobiło się, gdy podjęłam decyzję o przejściu na emeryturę. Pracowałam w placówce przy ulicy Brdowskiej, gdzie była cudowna kadra, wspaniałe dzieciaki, wspaniali rodzice. Ale kiedyś trzeba przecież odejść. Zakończenie przeze mnie pracy zawodowej zbiegło się w czasie z objęciem przez męża funkcji prezydenta miasta. Z tego powodu jest w domu rzadkim gościem, ale ja już zorganizowałam sobie czas...

Aerobik, zajęcia na Uniwersytecie III Wieku, lektura książek podróżniczych, należą do ulubionych zajęć pani Jolanty. Podróże - to marzenie, które na pewno się spełni. Są też spotkania z przyjaciółmi i wizyty u córki, na przykład te majowe. Z okazji Dnia Matki Ewelina zawsze zaprasza mamę na koncert chopinowski w Łazienkach. Później idą gdzieś na kolację, buszują po sklepach, obdarowując się prezentami z okazji Dnia Matki i Dnia Dziecka. - Uwielbiam te chwile - pani Jolanta uśmiecha się z czułością.

Dzwoni telefon. Mąż znów wróci dziś później. - Poznaliśmy się w pracy - wspomina pani Jolanta. - Z wykształcenia oboje jesteśmy nauczycielami, kiedyś organizowano różne nauczycielskie konferencje i na jednej z nich zobaczyłam Andrzeja. Czym mnie ujął? Na pewno tym, że był konkretny, a przy tym ciepły, miły, no i przystojny. Zawsze miałam w nim oparcie, zawsze mogłam na niego liczyć.

Był przełom lat 70 i 80. Pałuccy wprowadzali się do swojego pierwszego mieszkania na włocławskim osiedlu Południe. Było puste, podobnie jak półki w sklepach, jak hurtownie z artykułami budowlanymi. Zdobycie jakiejkolwiek glazury graniczyło z cudem, ale Andrzejowi się udało. Sam mocował te kafelki na ścianach, sam układał boazerię.

- Wiem, że mąż jest dobrym człowiekiem i że wszystko, za co się bierze, robi z pasją - uśmiecha się Jolanta Pałucka. Ona najlepiej wie, jak bardzo jej mężowi zależy na zmianie wizerunku miasta, jak bardzo chciałby, aby Włocławek stał się znaczącym ośrodkiem na mapie kraju, miastem, o którym mieszkańcy mówiliby z dumą. - Wierzę w mojego męża - mówi Jolanta Pałucka. - Wierzę, że jako prezydent pozostawi po sobie tylko dobre wspomnienia.

Maria Malinowska

Aleksandra Brejza
Aleksandra Brejza

Maria Malinowska

- Jest pani szczęśliwa, jako matka i żona prezydenta Grudziądza?
- Nie jestem jego jedyną kobietą. Ma ich jeszcze cztery - dwie córki i dwie wnuczki! Wszystkie bardzo się przejmujemy, czy mąż idąc do pracy elegancko się prezentuje, np. czy ma odpowiednio dobrany krawat. Wszyscy mieszkamy razem, więc mamy najbliższe osoby przy sobie. Jestem oczywiście szczęśliwa mając swój, wybudowany własnymi rękami dom i rodzinę.

Pewnie, nie zawsze było różowo, nie zawsze tak, jak by się chciało. Kiedy mąż pracował w sporcie, zazdrościłam tylu małżeństwom tego, że byli razem w weekendy! A mój mąż ciągle na zawodach, poświęcał czas innym dzieciom, kosztem rodziny. Kiedyś sam przyznał, że nie był dość czasu przy córkach, gdy dorastały. Jesteśmy razem właściwie od szkoły średniej. Znamy się od 16 roku życia. Oboje chodziliśmy do Technikum Chemicznego. Nasze małżeństwo trwa już 37 lat! Na zjeździe absolwentów w kwietniu koleżanki i koledzy wspominali nas jako parę wciąż trzymającą się za ręce. I teraz nam się to zdarza, choć intensywność uczuć już nie jest taka sama.

- Ma pani teraz, po odejściu na emeryturę, więcej czasu, by poświęcić go mężowi...
- ...nie tylko jemu, całej rodzinie, zwłaszcza najmłodszemu członkowi rodziny - wnukowi Igorowi. Robert bardzo się cieszy, że oprócz czterech kobiet i oczywiście dwóch zięciów, jest męski potomek rodu. Na emeryturę miałam iść dwa lata wcześniej, ale tak mnie przetrzymali, żeby jednak dłużej pociągnąć kierowanie oddziałem Banku PKO SA przy ul. Chełmińskiej. Pracowałam tam aż 22 lata! Do dziś utrzymuję z pracownicami kontakt. Czasem przypominają się, gdy zbyt długo się u nich nie zjawiam. Jestem na emeryturze, ale nie nudzę się. Wciąż brak mi czasu!

- Podobno pani pasja to chodzenie po górach?
- Lubię ruch, zwłaszcza jazdę rowerem, pływanie kajakiem i właśnie chodzenie po górach. Schodziłam z mężem Karkonosze, Tatry od strony polskiej i słowackiej, weszliśmy na Giewont i Kasprowy, a teraz planujemy lepiej poznać Bieszczady. Zwykle mąż nadaje swoje, szybkie tempo, a ja podążam za nim z tyłu - swoim. Ostatnie wędrówki po górach przypłaciłam zdartymi do krwi piętami, ale nie ma że boli - nie zrezygnowałam! Kupiłam sobie adidasy z odkrytymi piętami i szłam dalej.
- Zawsze tak zgodnie docieraliście do celu: mąż najpierw, pani po pewnym czasie za nim?

- Raz się zbuntowałam! Dlatego, że wyruszył na Kasprowego pierwszy i zapakował do plecaka moją wodę mineralną. A muszę popijać w trakcie marszu, gdyż mam kłopoty z ciśnieniem i zasycha mi strasznie w gardle. Chciał dobrze, odciążył mnie od niesienia wody. Jednak szybko "poleciał" w kierunku szczytu, zapomniał o mojej wodzie, a ja za nim - coraz bardziej spragniona, z językiem do pasa. Gdy dowlokłam się na szczyt, po raz pierwszy oświadczyłam, że nie zejdę pieszo, lecz zjadę kolejką linową.

- Jak przyjęła pani decyzję męża - sportowca, nauczyciela, trenera, kiedy postanowił wejść w politykę?
- Nie sprzeciwiałam się, nie komentowałam. Skoro tak postanowił, przyjęłam tę decyzję. Nie dociekałam, dlaczego. Kiedy w ubiegłym roku zdecydował się kandydować na prezydenta Grudziądza, mogłam go tylko wspierać. Sama też ubiegałam się o mandat radnej, ale na spotkaniach częściej mówiłam o mężu, że to dobry kandydat na prezydenta.

Aleksandra Brejza

Aleksandra Brejza

Gdy w Dzień Kobiet otrzymuje kwiaty od mężczyzn swego życia, zawsze im powtarza, by pamiętali o niej częściej niż raz w roku. I pamiętają: mąż prezydent Inowrocławia i synowie - poseł i dobrze zapowiadający się gimnazjalista.

Aleksandra Brejza jest niezwykłą żoną prezydenta i matką posła. Bo nie każda żona i matka jest kompozytorką. Żartuje, że gdyby Ludwik van Beethoven żył w dzisiejszych czasach, pewnie byłby liderem wielkiej grupy rockowej. Śmieje się, że nieco nie przystaje do tych rockowo-popowych czasów. Tworzy bowiem tak zwaną muzykę współczesną. Jej utwory grane i śpiewane są przez chóry na światowych festiwalach muzycznych. Jesienią najprawdopodobniej ukaże się jej pierwsza płyta. Pisze również wiersze. Jeden z nich trafił do podręcznika języka polskiego między Gałczyńskim a Tuwimem.

Swego przyszłego męża poznała w dość niezwykłych okolicznościach. Siedziała w szkolnej ławce. Nagle w drzwiach z dziennikiem pod pachą pojawił się on, Ryszard Brejza. Przybył do liceum imienia Kasprowicza, by odpracować praktyki z historii. Opowiadał o rodzącej się właśnie "Solidarności" i wielkiej radości, jaką z jej powstaniem wiązał. - Opowiadał o literaturze, która nie może się ukazywać w Polsce. To od niego po raz pierwszy usłyszałam o Katyniu - wspomina. Ten powiew nowych idei wstrząsnął nią i zbliżył do Ryszarda.

Los chciał, że jego praca magisterska trafiła na stół jej mamy, która zajmowała się przepisywaniem rękopisów. - Miał okropny charakter pisma, więc ja je rozczytywałam i dyktowałam mamie - wspomina. Zaczęli się spotykać i wymieniać płytami. Wreszcie stanęli na ślubnym kobiercu.

Od początku polityka zawsze gdzieś kręciła się wokół ich związku. Mąż najpierw był posłem, potem został prezydentem. Ich syn Krzysztof ciągoty do polityki przejawiał już jako kilkuletni chłopiec. Na festynie przed pierwszymi wyborami pytał ze sceny w teatrze letnim, czy w wolnej Polsce będzie czekolada. Kilkanaście lat później oznajmił mamie, że chce zostać posłem. Ona złapała się za głowę, a on swoje chęci zrealizował. Wszystko wskazuje na to, że najmłodszy syn Piotr pójdzie w jej ślady i będzie się trzymał od polityki z daleka.

W domu jest jedna zasada. - Nie rozmawiamy o polityce - wyznaje. Zapewnia, że o politycznych posunięciach męża dowiaduje się z mediów. Mocno przeżywa wszystkie ataki na prezydenta, o których wie, że są nieprawdziwe. - Moi znajomi mi współczują - mówi. Twierdzi jednak, że dom ma być ostoją spokoju, więc tematy polityczne wszyscy zostawiają przed drzwiami wejściowymi.

Bezgranicznie ufa swemu mężowi. - Znam go, więc wiem, że zawsze mówi prawdę i myśli perspektywicznie - zapewnia. Dodaje jednak, że prezydent nie zawsze ma rację. W czym się myli? Otóż pani Aleksandra z chęcią wycięłaby w pień wszystkie drzewa orzechowe w ogródku. - Są ogromne i zabierają światło. Mieszkanie pod orzechem jest energetycznie bardzo niezdrowe. Mąż jednak chce, by przetrwały - opowiada. Polityczną wojnę rodzinną o orzechy wygrywa na razie prezydent. Na razie.

Lubią spędzać czas na działce. Mają wtedy kontakt z naturą. Obserwują dzikie gęsi i żurawie. Raczą się spokojem przyrody. Pani Aleksandra zdradza nam jednak, że czują się wspaniale, gdy ten spokój przerwie ostre łupnięcie grzmotu błyskawicy. Potrafią całą burzę przesiedzieć na tarasie. To taka ich małżeńska słabość.

Komentarze 2

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

G
Gość
U Brejzoow nie rozmawia się o polityce. Oni rozmawiają o hejcie:)
u
urzednik
Nooooooooooooooooooooooo,ale demagogio-ideologia.Wspaniały mąż/RFB./i jeszcze wspanialsza żona z posłem Krzysiem.O,matko!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska