- Susza dokucza, ale przecież w ubiegłym roku też była i jakoś sobie poradziliśmy - mówi bez emocji. Na pomoc państwa nie liczy, na wsparcie miejskiego samorządu tym bardziej, bo wie, że kasa miejska jest pusta. Nowy burmistrz nawet gdyby bardzo chciał, to zapewne z podatków około 30 rolników w mieście nie zrezygnuje. - Kto nie był zapobiegliwy i nie postawił na własną studnię, ma teraz bardzo ciężko, bo za metr sześcienny wody z wodociągu trzeba u nas płacić cztery złote osiemdziesiąt groszy. To chyba najdroższa woda w Polsce - tłumaczy. Mógłby jak inni narzekać. - Tylko co to da? - pyta retorycznie. - Trzeba robić swoje.
Rolnik od pokoleń
Nie przekonuje, że rolnictwo to łatwy chleb i że marzył o innym zawodzie.
- Od dziecka wiedziałem, że będę rolnikiem, bo byłem jedyny wśród sióstr. Zresztą polubiłem tę pracę, najpierw wykonywaną przy ojcu, potem już samodzielnie - tłumaczy Jan Lamparski
Wspomina o przodkach, którzy w okolicy Nieszawy gospodarowali.
- Najstarsze zapiski o Lamparskim Józefie pochodzą z 1798 roku - mówi nie bez dumy. - Przodkowie byli rolnikami, albo wykonywali prace związane ze wsią i rolnictwem: cieśli, kołodzieja, bednarza - tłumaczy. - Ale już na przykład bracia ojca pracowali poza rolnictwem, byli nauczycielami, a jeden naczelnikiem w Nakle nad Notecią. Gospodarstwo po dziadku przejął mój tata. Też Józef, jak najstarszy przodek, zapisany w księgach parafialnych.
Specjalizacja może być zgubna
Lamparski ma taką teorię, że wąska specjalizacja w rolnictwie, zwłaszcza roślinna może być zgubna. Bo przyjdzie jakaś klęska, choćby suszy i leżysz człowieku. Sam widzi, jak to jest na swoim polu. Kiedyś zbierał pszenicy po 8 ton z ha, a w tym roku z pięciu się ucieszy. Patrzy na kukurydzę i nie widzi szans na ziarno. Jego zdaniem, prawdziwe gospodarstwo rolne nie może mieć tylko produkcji roślinnej.
- Muszą być jakieś zwierzęta, chociaż trochę - uważa.
Kiedyś hodował trzodę chlewną, ale huśtawki cenowe dobijały budżet. Wymyślił więc byczki opasowe.
- Wołowina jest poszukiwana na rynkach zagranicznych. Opłaca się, chociaż ceny spadły po wprowadzeniu zakazu uboju rytualnego. Ceny nadal nie osiągnęły pułapu 13 złotych 50 groszy za kilogram poubojowy. Ale nie jest najgorzej. Poza tym sam jestem wielkim smakoszem wołowiny - nie ukrywa
Z żywieniem swoich opasów trochę eksperymentuje. Ktoś mu powiedział, że żywi je w stylu angielskim. A on sam wymyślił, żeby nie dawać zwierzakom kiszonek, tylko śrutę zbożowo-grochową i siano. Pięknie przybierają na wadze. Sprzedaje je na południe Polski albo tam, gdzie lepsze ceny wynegocjuje Stowarzyszenie Producentów Żywca Wołowego "Kujawy", którego Lamparski jest współzałożycielem.
Słabość do czereśni
Jan Lamparski oprowadza po zadbanym gospodarstwie, pokazuje niewielki sad. Ma tu około 60 drzew czereśniowych.
- Nic nie zastąpi widoku kwitnących wiosną czereśni. I ten zapach! - zachwyca się. - Stale wyszukuję nowe odmiany i dosadzam - zdradza. Ma też kilka innych drzew owocowych, ale czereśnie królują. Owoce sprzedaje.
Na pytanie, czego mu brakuje w gospodarstwie, chwilę się zastanawia i mówi, że ciągnika wyższej mocy i że przydałyby się nowe budynki gospodarskie. Bo jest następca. Syn dopiero zacznie studia biotechnologiczne w Poznaniu, ale Lamparski liczy, że gdy je skończy, przejmie gospodarstwo.
Strefa AGRO Kujawsko-Pomorskie także na Facebooku. Dołącz do nas!