- Dwadzieścia osiem lat temu 13 grudnia też wypadał w niedzielę. Jak pan wspomina ten dzień?
- W sobotę wieczorem wróciłem ze spotkania, które odbywało się w Państwowym Gospodarstwie Rolnym koło Nakła. Jadąc do Bydgoszczy po drodze widziałem już wojskowe samochody. Położyłem się spać, ale nie wyłączyłem telewizora. Nagle ekran zgasł i tylko szum było słychać. Długo nie pospałem. Przyszli po mnie krótko po północy. Było ich chyba trzech. Zachowywali się dość przyzwoicie. Powiedzieli, że jestem aresztowanty, i że jest stan wojenny. Trafiłem do Potulic. Wieźli nas w "sukach", trzymani byliśmy pod bronią. Był strach i myśli były różne. Cieszyliśmy się, że nie jedziemy na wschód.
- Czy internowani snuli jakieś plany walki z reżimem?
- Byliśmy o to pytani podczas przesłuchań. Prowadzili je wojskowi. Tak, to na pewno nie byli ubecy. Mówili nam, że to myśmy chcieli ich mordować, że "Solidarność" miała przygotowane "listy proskrypcyjne". Tłumaczyliśmy im, że to nie prawda. Gdy minął pierwszy szok, potrafiliśmy się zorganizować. Ze mną siedzieli koledzy z pracy i z "Solidarności". Było też wiele osób z Torunia, z UMK. Nie wiedzieliśmy, jak długo będą nas trzymać. Owszem, wyjść można było bardzo szybko. "Jak pan zadeklaruje, że wyjedzie za granicę, to jest pan wolny" - mówili nam w Potulicach, a potem w Strzebielinku, dokąd zostałem przewieziony. Część osób skorzystała z propozycji. A władzom to tylko chodziło.
- W tym tygodniu IPN opublikował zapis rozmowy gen. Jaruzelskiego z sowieckim marszałkiem Kulikowem, szefem Układu Warszawskiego. Wynika z niej, że Jaruzelski prosił Kreml o pomoc wojskową na trzy dni przed ogłoszeniem stanu wojennego. On sam zaprzecza. A pan co o tym sądzi?
- Jaruzelski kłamie. On się nigdy do tego nie przyzna. Nie mam co do tego wątpliwości. Taka sytuacja będzie trwać dopóki komunizm nie zostanie rozliczony. To był drugi, obok faszyzmu, zbrodniczy system. Tymczasem traktuje się go znacznie łagodniej.