Kobieta mieszkająca przy ulicy Władysława Jagiełły w Bobrownikach szukała pomocy w wielu instytucjach. Pisała skargi do ochrony środowiska, nadzoru budowlanego, gminy, sanepidu, kilkanaście razy wzywała policję.
- Tu nie da się żyć! - mówi. A wszystko przez firmę, należącą do pana Piotra, sąsiadującą z jej domkiem jednorodzinnym.
- Prowadzeniu parkingu i szrotu towarzyszy nieustanny hałas - denerwuje się pani Anna. - Sąsiad tnie te samochody na części, duże auta rozjeżdżają naszą gruntową drogę. Dlaczego pozwala się na uprzykrzanie innym życia? Przecież to osiedle domków jednorodzinnych, w planie zagospodarowania przestrzennego nie ma mowy, że może tu być siedziba uciążliwej firmy! Sąsiedzki konflikt z każdym dniem przybiera na sile. Pani Anna twierdzi, że właściciel zakładu zaczął się na niej mścić za skargi, które na niego pisała. - Podpalił przed moim płotem jeden ze swoich autobusów, zastrzelił mojego kota - wylicza. - Boję się o swoje życie!
Kobieta jest tak przestraszona, że założyła monitoring. Teraz w telewizorze obserwuje okolice swojego domu. - Już raz chciał podpalić moje mieszkanie, co jeśli znów spróbuje to zrobić? - pyta. Przedsiębiorca zaprzecza wszystkim zarzutom. Wypiera się podpalenia autobusu i twierdzi, że nie strzelał do kota. - Ta kobieta to wszystko wymyśla - mówi.
- Nudzi jej się, bo nie pracuje _i zazdrości, że ktoś ma zajęcie. Pan Piotr twierdzi, że wszystko zaczęło się od dnia, w którym kupił nowego passata. - _Jest zazdrosna, dlatego to robi - przekonuje.
Sprawą podpalenia i zastrzelenia zwierzęcia zajęła się prokuratura. Pan Piotr spędził 76 dni w areszcie, postawiono mu zarzuty. - Mam nadzieję, że trafi za kratki, jeśli go nie zamkną zrobi mi krzywdę - przekonuje pani Anna.
Sąsiedzki konflikt jest doskonale znany Tadeuszowi Grzego-rzewskiemu, wójtowi gminy Bobrowniki. - Żadna ze stron nie ma ochoty go rozwiązać - mówi. Wójt przyznaje, że osiedle to nie jest najlepsze miejsce na prowadzenie działalności gospodarczej, ale podkreśla, że nic nie może zrobić w tej sprawie.