W bydgoskim sądzie okręgowym dobiega końca proces w sprawie jednej z najbardziej drastycznych zbrodni w ostatnim czasie.
Liczący 39 lat Kazimierz L. jest oskarżony o to, że 15 sierpnia ubiegłego roku z zimną krwią zamordował 46-letnią Arlettę K. Zadał jej kilkanaście ciosów nożem, a następnie zostawił ciało na skraju lasu w miejscowości Aleksandrowo (niedaleko Strzelców Górnych), polał benzyna i podpalił. Motyw? Ukradł zamordowanej kilka drogocennych pierścionków. Prawdopodobnie po to, by mieć pieniądze na urlop.
Wczoraj w sądzie zeznawali biegli genetycy. To pracownicy laboratorium zakładu Medycyny Sądowej w Bydgoszczy, którzy badali między innymi krew ofiary. Materiał do badań jeszcze latem ubiegłego roku udało się pobrać z na wpół zwęglonych zwłok kobiety.
- Porównaliśmy DNA z zabezpieczonego materiału z preparatem pobranym od domniemanej córki ofiary - wyjaśniał przesłuchiwany genetyk. - Wyniki wskazują na pokrewieństwo pierwszego stopnia.
Ciało Arletty K. znalazł przypadkiem 16 sierpnia jeden z kierowców, który błądził po drodze między ugorami na skraju lasu w Aleksandrowie.
W przypadku jednego ze śladów zabezpieczonych przez techników kryminalistyki na miejscu zbrodni, badający go genetycy odkryli coś zastanawiającego. Chodzi o fragment ściółki, na których znaleziono ślady krwi.
Przeczytaj także: Dożywocie pani Stefanii. W bydgoskim sądzie nie pamiętają, by w sprawie karnej oskarżoną była 93-letnia kobieta!
- Badanie potwierdziło, że mamy do czynienia z tym samym materiałem genetycznym, ale z domieszką DNA należącego do mężczyzny - tłumaczył naukowiec. - Ta domieszka nie przekracza jednak jednej setnej ilości badanego materiału.
- Jak wyjaśnić obecność tego obcego DNA? - pytał sędzia Marek Kryś. - Prawdopodobnie wcześniej w tym miejscu był jakiś spacerowicz. Być może splunął na ściółkę, albo oddał mocz i w ten sposób pozostawił tam swoje DNA. Kluczowe dla połączenia ofiary ze sprawcą zabójstwa było badanie osmologiczne, które wykonali specjaliści z laboratorium Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy.
Przeczytaj także: Zwłoki polał benzyną i podpalił. Potem wyjechał nad morze
- Badaliśmy ślady zapachowe, które zabezpieczono w volkswagenie golfie należącym do oskarżonego - tłumaczył jeden z policjantów.
Dwa wytresowane psy policyjne wyczuły zapach z ubrania Arletty K. na tylnym siedzeniu auta.
Arletta K. pracowała w Bydgoszczy. Codziennie dojeżdżała tam z miejscowości Strzelce Górne, gdzie mieszkała. Feralnego dnia nie pojechała autobusem, tylko wsiadła do samochodu Kazimierza L. Oskarżony tego samego dnia, kiedy zabił swoją ofiarę, wyjechał nad morze ze swoją partnerką. Nic jej nie powiedział. Później przyznał się, że potrzebował pieniędzy na wyjazd. Grozi mu 25 lat więzienia, albo dożywocie.
Czytaj e-wydanie »