- Z końcem tego roku wygasają przepisy dotyczące wykazu gwarantowanych świadczeń medycznych. Podobno resort zdrowia pracuje nad nowymi, chudszymi koszykami świadczeń refundowanych. Powinniśmy się bać?
- Nie ma powodu, bo nie będzie rewolucji. Z tego, co wiem z koszyka znikną te procedury, które zostały zastąpione innymi, nowoczesnymi. Medycyna idzie naprzód, pojawiają się nowe technologie i metody. Zatem nie będzie to odchudzanie, tylko aktualizacja.
- Rząd jednak planuje ograniczenia, ale po wprowadzeniu dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. Mówił o tym wiceminister zdrowia Sławomir Neumann.
- To może nas czekać w przyszłości, gdy świadczenia gwarantowane będą uzupełnione właśnie o dodatkowe ubezpieczenia. Mówi się o nich od dawna, więc niech się wreszcie pojawią. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że wszystko należy nam się za darmo. Nie stać nas na to! Ograniczenia w koszyku nie oznaczają bynajmniej pogorszenia bezpieczeństwa pacjentów. Kowalski nagle się nie dowie, że będzie musiał zapłacić za operację stawu biodrowego. Będzie mógł natomiast wybrać dla siebie supernowoczesną protezę, do której dopłaci.
- Neumann mówił, że ubezpieczenia mają być masowe i tanie. To założenie kłóci się z rzeczywistością - mamy niskie płace i wysokie bezrobocie. Kogo będzie stać na wykupienie dodatkowego ubezpieczenia?
- Ci, którzy zarabiają miesięcznie po dwadzieścia tysięcy złotych nie potrzebują takiego ubezpieczenia. Natomiast osoby z dochodem w granicach 5 tysięcy mogą się ubezpieczyć. Takich Polaków może być od 4 do 5 milionów. Już teraz płacimy za leczenie w prywatnych placówkach 30 mld zł, co stanowi połowę budżetu NFZ. Te pieniądze trzeba wydać racjonalnie. Na dodatkowych ubezpieczeniach skorzystają miliony tych, którzy czekają w kolejkach na operacje. Dziś najpoważniejszym ograniczeniem dla szpitali są kontrakty z funduszem. Ograniczenia finansowe powodują, że lecznice nie mogą wykonać tyle zabiegów, na ile pozwala wyposażenie i kadra. Strumień dodatkowych pieniędzy sprawi, że z kolejki odejdą bogaci.
- Popiera pan pomysł, by pacjenci dopłacali od kilku do kilkudziesięciu złotych za wizytę u lekarza rodzinnego, specjalisty i niektóre badania?
- Dla wielu osób 10, 20 czy 30 zł to poważna suma, więc na takie kwoty nigdy się nie zgodzę. Jeśli ma być współpłacenie, to symboliczne. Żeby ograniczyć dostęp do lekarza tym, którzy tego nie potrzebują.