Mieszkańcy bloku są wstrząśnięci. Nikogo nie złapano na rękę, ale lokatorzy są zgodni, co do tego, że obecność zwierząt w mrówkowcu przy Curie-Skłodowskiej nie wszystkim odpowiada. Sugerują, że koty otruł jeden z sąsiadów.
- Leżały martwe w piwnicznych korytarzach. Miały języki na wierzchu i okrwawione pyszczki - przypomina sobie pani Danuta Mielcarska. Jest jedną z trzech kocich opiekunek w bloku. Kobiety boją się teraz o los pięciu pozostałych zwierząt, które ocalały.
Lokatorka żałuje, że nie zawiadomiła policji o zdarzeniu. Od tego czasu minęły już ponad dwa miesiące. - Teraz to już jest po wszystkim. Wiem, że po tak długim czasie, nie ma już szans na to, by człowiek, który dopuścił się tego czynu, został ukarany.
Bydgoska policja, sprawy za zabicie kota trafiają do sądów:
- Zdarza się, że prowadzimy postępowanie w podobnych przypadkach. Sprawy trafiają do prokuratury - tłumaczy Sławomir Ruge z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy.
Za złamanie ustawy o ochronie zwierząt i zabicie kota prawo przewiduje konkretne kary:
- O konsekwencjach podobnego czynu mówi właśnie paragraf 35 tej ustawy. Jeśli sąd udowodni komuś winę, to grozi kara grzywny, lub roku pozbawienia wolności. Natomiast jeżeli dana osoba dopuściła się tego czynu ze szczególnym okrucieństwem, to może zostać pozbawiona wolności nawet na dwa lata.
O problemie kotów w bloku przy Curie-Skłodowskiej 56 pisaliśmy już w ubiegłym roku. Z doniesień mieszkańców wynikało, że w budynku zadomowiło się kilkadziesiąt kotów. W czerwcu 2008 roku po tamtejszej piwnicy oprowadzał nas pan Zdzisław Sadowski. Twierdził, że przez sierść kotów buszujących po piwnicach nabawił się choroby.
- Proszę zwrócić uwagę na zapach, jaki tu panuje - mówił Sadowski: - Od kiedy zadomowiło się tu czterdzieści kotów, miewam napady duszności. A jeżeli to astma?
Inni mieszkańcy skarżyli się na tylko na brud rzekomo spowodowany obecnością kotów. Natomiast Izabela Szolginia, dyrektor schroniska dla zwierząt przy ulicy Grunwaldzkiej twierdzi, że za rozmnożenie kotów odpowiadają sami mieszkańcy.
- Ludzie nie wiedzą, jak w odpowiedzialny sposób opiekować się kotami, czy gołębiami. Potem dziwimy się, że w niekontrolowany sposób
rozmnażają się.
Po roku dla części mieszkańców problem zniknął. Niestety, przy użyciu drastycznych środków. - Trzeba być bestią, by z zimną krwią truć koty. Przecież one cierpiały - mówi Mielcarska.
Twierdzi, że Spółdzielnia Mieszkaniowa Zjednoczeni, zarządzająca blokiem, przystała ostatnio na żądania mieszkańców niechętnych zwierzętom: - W korytarzyku, obok piwnicznego boksu z jedzeniem dla kotów, zostało wstawione plastikowe okno. Trzeba je otwierać za każdym razem, gdy koty przychodzą jeść. Dwa okna ze specjalnymi otworami są dopiero kilkadziesiąt metrów dalej.
- Na razie nie planujemy wstawienia kolejnego okna z prześwitem dla kotów. Jesienią okaże się, czy jest taka potrzeba - usłyszeliśmy w administracji spółdzielni przy ulicy Gajowej 41.