30-latek myślał, że się przeziębił. Przeziębienie nie przechodziło. Było coraz gorzej. Kilkanaście razy dzwonił do przychodni, chcąc uzyskać teleporadę (o wizycie na miejscu raczej nie ma mowy). Wreszcie się dodzwonił. Lekarka stwierdziła przez telefon, że to pewnie grypa.
Dla świętego spokoju
- Dla świętego spokoju skieruję pana na testy na koronawirusa – usłyszał od pani doktor.
Na skierowaniu podano specjalny kod. - Tego samego dnia tak, jak miałem, pojechałem do szpitala zakaźnego przy ulicy Floriana – opowiada bydgoszczanin. - Okazało się jednak, że skierowani z kodem, podobnym do tego, co mi wystawiono, będą przyjmowani dopiero nazajutrz.
No więc nazajutrz z samego rana znowu się stawił. Opisuje procedurę.
Przejeżdżasz przez szlaban i jesteś na terenie szpitala. Nie wysiadasz. Witają cię panowie portierzy. Są bez maseczek. Wskazują ci małą budkę, gdzie trzeba ustawić się w kolejce.
W budce obsługuje jedna osoba w kombinezonie. - Najpierw wręcza ankietę do wypełnienia. Należy wpisać m.in. swój PESEL i numer skierowania. Potem robi ci wymazy, najpierw z nosa, potem z gardła. No i słyszysz „następny proszę”, więc odjeżdżasz. To przypomina zakup hamburgerów w McDrive, czyli gdy klient w samochodzie zamawia i odbiera jedzenie.
To przypomina zakup hamburgerów w McDrive, czyli gdy klient w samochodzie zamawia i odbiera jedzenie.
Bydgoszczanin kontynuuje: - Przewidywałem szybki finał. To znaczy, że następnego dnia rano powiadomią mnie o negatywnym wyniku testu. Przecież oddychałem normalnie.
Zdziwił się, bo wynik był pozytywny. - Jestem zakażony koronawirusem. Od tygodnia siedzę w domu, na kwarantannie. Nie wiem, gdzie złapałem wirusa. Może w sklepie, może na dworze.
Koronawirus - czy już go miałeś? Zobacz, jak można to sprawd...
Próby kontaktu
I może żona oraz syn 30-latka także są zakażeni. - Sanepid z nami, domownikami, się nie kontaktował. Dzwoniłam do stacji sanitarnej kilkanaście razy. Gdy wreszcie się udało, miła pani potwierdziła to, co wiedzieliśmy od ponad doby: mój mąż jest zakażony. Chciałam podpytać jeszcze w przychodni, co ze mną i z dzieckiem - mówi 29-letnia bydgoszczanka. - Znowu kilkanaście prób połączeń. Wreszcie wieczorem z przychodni oddzwonili, że ja i synek też zostajemy objęci kwarantanną. To przez 10 dni, czyli o dzień dłużej niż mąż. Ja i mały testów nie mieliśmy. Dziwne, bo gdy wiosną u kogoś stwierdzono koronawirusa, osoby z najbliższego otoczenia były badane.
Kolejny dzień mija w domu. Policja raz podjechała sprawdzić rodzinę. Funkcjonariusze zaparkowali przed blokiem. Mama, tata i dziecko musieli pokazać się w oknie.
Może bezobjawowo
- Dopóki mi i synowi się nie pogorszy i nie zgłosimy się do lekarza, testów nam nie wykonają - kończy 29-latka. - Statystyki zachorowań są tragiczne. Byłyby gorsze, gdyby tacy, jak ja i syn, zostali zbadani. Przecież możliwe, że przechodzimy go bezobjawowo.
