Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kruszkowski: Praca z młodzieżą? Trudniejsza niż olimpijski finał

rozmawiał Joachim Przybył
Kruszkowski ma dużo do przekazania swoim podopiecznym.
Kruszkowski ma dużo do przekazania swoim podopiecznym.
Rozmowa z byłym wioślarzem Sławomirem Kruszkowskim - teraz trenerem młodzieży w AZS UMK Energa Toruń.

- Wiosłowałeś ponad 20 lat, zaliczyłeś trzy Igrzyska Olimpijskie, zdobyłeś medale na mistrzostwach Europy i świata. Skończyłeś karierę i wiedziałeś, że chcesz pracować z młodzieżą?
- Pierwsza myśl, była taka: co ja teraz będę ze sobą robił? Takim dominującym uczuciem był żal, że to się skończyło. Stąd myśl, żeby już dać sobie spokój, oderwać się od tego całego sportowego bałaganu i zająć się czymś innym. Długo nie wytrzymałem. Praca za biurkiem okazała się męką, z okna widziałem hokeistów, którzy codziennie szli na trening, potem wracają spoceni i szczęśliwi. Czułem, że coś mnie ciągnie z powrotem i wreszcie pojawiła się oferta z AZS UMK. W pierwszej chwili była wielka radość, potem przyszło zwątpienie: że nie mam doświadczenia, że sobie nie poradzę. Dotąd to zawsze ja kogoś słuchałem, a teraz miałem wytyczać szlaki innym. Nie wystarczy nauczyć wiosłować. Dochodzi cały rozbudowany temat psychiki człowieka. Teraz wiem, jaka to skomplikowana praca. Każdy tydzień przynosi nowe problemy, z którymi człowiek wcześniej nie miał do czynienia. Żadne doświadczenia wioślarskie w tej kwestii nie pomogą, trzeba wszystko wypracować samemu.

- Czy fakt, że jesteś znanym i utytułowanym sportowcem pomaga w pracy z młodzieżą?
- O to trzeba zapytać dzieciaków. Autorytet w pojęciu młodych ludzi różni się od definicji nas, starszych. Dla kogoś, kto zaczyna sportowe życie, temat mistrzostw świata czy Igrzysk Olimpijkskich to jakaś odległa i mglista przyszłość. Zwłaszcza w przypadku najmłodszych grup staram się takie elementy także wprowadzać do zajęć. Rozmawiamy o największych imprezach na świecie, pokazuję dzieciakom filmy z moim udziałem z Pekinu czy Aten, ale widzę, że to nie zawsze działa. Autorytetu nie zdobędzie się historią, trzeba sobie go wypracować w codziennym trudzie. Może nie użyłbym terminu "kumpel", ale staram się nawiązać z nimi bliższe relacje, takie, jakie sam miałem z kilkoma trenerami w czasie mojej kariery. Wiem, czego oczekiwałem od opiekunów i to staram się dzieciakom zapewnić. Są okresy, że oni na treningach spędzają więcej czasu niż w domu, więc muszę być świadomy mojej ogromnej odpowiedzialności. Teraz mam już starszych zawodników, którzy pokochali to wioślarstwo, jak niegdyś ja sam.
- To trudniejsza rola niż olimpijski finał?
- Dużo cięższa, nie przypuszczałem, że jest aż ta trudna. Trzeba się temu poświęcić całkowicie. Gdy zabraknie zaangażowania, od razu to widać. Wioślarstwo jest sportem, które wymaga systematyczności.
Młodzi sportowcy muszą być czasami niepokorni. Jak sobie radzisz z problemami wychowawczymi?
Moja żona czasem się śmieje, że wystarczy, że odpowiednio spojrzę na swoje dzieci i już wiedzą, że coś jest nie tak. Podobne relacje udało mi się zbudować z zawodnikami. Pioruny w oczach wystarczą; wiedzą wtedy, że posunęli się za daleko. W takiej grupie oni muszą poznać granice, a ja muszę ich pilnować. Mnie zresztą te granice również obowiązują. Jeśli spóźniam się trening, to czekają i na mój widok znacząco pukają się w zegarek.

-Byłeś sportowcem, który mocno przeżywał sukcesy i niepowodzenia. Teraz także tak jest?
- Przede wszystkim w przypadku porażek. Zwycięstw nie trzeba tłumaczyć, zwykle sportowiec mówi: zatrybiło po prostu i już. W przypadku porażki czasami nie sposób tego wyjaśnić. Do dziś nie wiem, dlaczego przegraliśmy o ułamek sekundy medal w Atenach. Jesienią miałem naprawdę fajną dwójkę, która powinna wygrywać, a jednak coś nie wychodziło. Przez kilkanaście dni siedziałem i myślałem, zimą zmieniliśmy trochę treningi, popracowaliśmy nad techniką. I na otwarcie sezonu byli najlepszą dwójką juniorów młodszych i ostro ścigają się z osadami o 2 lata starszymi.

- Praca z młodzieżą to urabianie gliny własnymi rękoma. Wielu trenerów uważa, że nie ma większej radości.
- To ogromna frajda, ale i odpowiedzialność. Oni wszyscy kiedyś trafią pod opiekę innych trenerów. Chciałbym, żeby po pewnym czasie było widać: o, to jest chłopak od Kruszkowskiego. Trzeba im wskazać właściwą drogę, żeby oni sami odnosili sukcesy, a trener czerpał z tego radość. To była wielka satysfakcja, gdy jako trener odebrałem także złoto za zwycięstwo moich wychowanków.

- Nie wystarczy znaleźć mocnego chłopaka i nauczyć go wiosłować. Sam przeżyłeś w czasie kariery poważne nieporozumienia w czwórce podwójnej. Trener musi być też psychologiem i dobrać odpowiednio osady?
- W łódce często pojawiają się problemy i trzeba je rozwiązywać, czasami spędzamy ze sobą całe tygodnie i miesiące. Niekiedy wystarczy męska rozmowa. Sam to przeżyłem kiedyś z Rafałem Hejmejem na mistrzostwach świata w Monachium, kiedy zaczęło mocno iskrzyć. Poszliśmy za trybuny i 10 minutach wyjaśniliśmy wszystko i było już w porządku. Niekiedy trzeba po prostu dokonać takiego oczyszczenia.

-Jakie masz trenerskie marzenie?
- Nie zmienia się od wielu lat (śmiech). Jako wioślarz marzyłem o olimpijskim medalu, nie udało mi się, ale teraz chciałbym jakiegoś swojego wychowanka doprowadzić do takiego sukcesu. Szmat drogi przede mną, ale chyba właśnie chodzi o to, żeby sobie takie cele wyznaczać.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska