
Minąl ponad rok, a na skromnym stalowym stoliczku ploną trzy znicze. Ktoś tu byl niedawno. Ktoś pamieta.
To byla wrześniowa niedziela, nieco po godz. 16.. Czworo mlodych ludzi jechalo do Grudziądza na zakupy. Justyna i Krzysztof pewnie zastanawiali sie, jaki prezent wybrac dla swojego synka. Chlopiec wlaśnie konczyl roczek. Zostal w domu.
Za kierownicą siedzial Piotr. Na prostej drodze w Wielkich Lniskach ford mondeo wpadl w poślizg. Auto uderzylo bokiem w rosnące przy drodze drzewo. W ulamku sekundy zginely trzy osoby: 21-letni Piotr i Marek oraz rok mlodsza Justyna.
W stanie bardzo ciezkim do szpitala trafil 22-letni Krzysztof. Przytomnośc odzyskal dopiero po kilku dniach.
Tak tragicznego wypadku, jak ten z 22 września 2008 roku grudziądzcy policjanci - na szczeście - juz nie zanotowali.
(dd)

Ulica Grunwaldzka w Bydgoszczy, wylotowa trasa na Szczecin, przystanek autobusowy przy leśnej drodze do jednostki. Niewielkiego metalowego krzyza nie sposób nie zauwazyc. Zawsze wokól stoi kilka zniczy, zatkniete są kwiaty. I, co nie zdarza sie czesto, tabliczka, kto i kiedy zginąl.
Tamten listopadowy wieczór 2005 roku (To juz cztery lata?!) Bogusia Nowicka pamietac bedzie zawsze.
Podgrzewala grochówke, ulubioną zupe meza. Janusz niebawem powinien wrócic ze sluzby. Nagle wyraLnie uslyszala jego glos: - Ty nie gotuj tej zupy. Zadzwon do mnie do pracy. Wyskoczyla na korytarz, ale nikogo nie bylo. Poczula, jakby coś ją owionelo. I choc nigdy nie telefonowal do meza do pracy, tym razem zadzwonila na wartownie. - Janusz mial wypadek. Nie zyje.
Ten moment przewrócil świat jej i dzieci do góry nogami.
Jak to bylo, opowiedzieli póLniej koledzy meza. Janusz chcial przejśc przez jezdnie na przystanek. Nie mógl bo, ruchliwą Grunwaldzką o kazdej porze ciągnie sznur pojazdów. Spróbowal na raty. Dotarl do polowy jezdni. Kierowca, który go potrącil tlumaczyl, ze nie zauwazyl stojącego czlowieka.
Miesiącami, niemal codziennie Bogusia z córkami jeLdzila "na miejsce zdarzenia". Drugi koniec miasta, bez dobrego dojazdu, mroLna zima - nic im nie przeszkadzalo.
Janusz Nowicki mial 34 lata, gdy zginąl. Osierocil trzy córki. Wtedy mialy 10,11 i 12 lat. Zostaly im zdjecia. Bogusi ulubiona piosenka "I'll Never Give You Up" jego ulubionej grupy Modern Talking. I smutek.
(jz)

Ta tragedia rozegrala sie pewnej czerwcowej nocy w 1999 roku na krajowej "jedynce". Czteroosobowa rodzina Piotrowiczów z Kutna, jadąca peugeotem, minela juz Wloclawek, kierując sie w strone Torunia. Auto prowadzil czterdziestoparoletni mezczyzna, jego syn z pierwszego malzenstwa, 9-latek, siedzial obok niego na przednim siedzeniu. Zona kierowcy zajmowala miejsce z tylu, obok fotelika, w którym spalo malenkie dziecko, które przyszlo na świat zaledwie miesiąc wcześniej.
W przeciwnym kierunku, znad morza, mknąl opel, prowadzony przez ksiedza Marka z Czestochowy. Towarzyszyli mu parafianie, 18-letni chlopak i pani Zofia, pomagająca duchownemu przy zalatwianiu kolonii letnich dla dzieci.
Zblizając sie do Wloclawka ksiądz, mimo slabej widoczności, spowodowanej naturalnym wzniesieniem drogi, mimo podwójnej linii ciąglej i znaków zakazu, rozpocząl manewr wyprzedzania. Piotrowicze byli bez szans...
Kierowca peugeota i jego syn zgineli na miejscu. Ciezko ranną kobiete zabrano do szpitala, ale wkrótce nastąpil zgon. Jej dziecko, które wypadlo z fotelika miedzy siedzenia auta, znaleLli jakiś czas póLniej strazacy rozcinający wrak pojazdu.
Wypadku nie przezyla jadąca razem z ksiedzem pani Zofia, mama doroslej córki. 18-letni chlopak z Czestochowy przezyl, ale nie wrócil do pelnej sprawności. Ks. Marek tez ucierpial na zdrowiu, na co uparcie sie powolywal, gdy prokuratura oskarzyla go o nieumyślne spowodowanie śmierci wielu osób.
Dopiero 14 listopada 2001 roku Marek S., zostal skazany przez Sąd Rejonowy we Wloclawku na piec lat pozbawienia wolności. Rozpocząl sie okres apelacji, jednak sądy wyzszej instancji utrzymaly wyrok w mocy. W kwietniu 2002 wyrok sie uprawomocnil, jednak ksiądz nie stawil sie w wiezieniu. Najpierw wniósl o odroczenie wykonania kary z powodu stanu zdrowia, póLniej wynajdowal inne powody. Ostatecznie trafil za kratki, ale w grudniu 2005 roku zostal ulaskawiony przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.
Barbara Szmejter

Na luku drogi w Kwieciszewie (gmina Mogilno) stoją dwa biale krzyze. W tym miejscu 26 lipca 2005 roku zgineli dwaj mlodzi torunianie.
Mieszkancy Kwieciszewa dobrze pamietają ten dzien. - Troche popadalo. Potem wyszlo slonce. Jezdnia byla tak śliska, ze az sie świecila - wspomina jeden z przechodniów. Droga przechodząca przez wieś jest bardzo kreta. Czesto dochodzi tu do wypadków. W ostatnich czterech latach zginelo tu piec osób, w tym dwie tamtego feralnego dnia.
Hyundaiem podrózowali dwaj koledzy z tego samego torunskiego osiedla, 21-latkowie, studenci medycyny. Kierowca jechal zbyt szybko. Nagle na luku drogi stracil panowanie nad pojazdem. Zjechal na lewy pas jezdni i bokiem uderzyl w jadącego z naprzeciwka mercedesa vito, którym kierowal 40-letni mieszkaniec Zgorzelca.
Ciezko ranny kierowca hyundaia zostal przewieziony do szpitala w Inowroclawiu. Mimo wysilków lekarzy, nie udalo sie go uratowac. Jego kolega zmarl w szpitalu w Strzelnie. Kierowca mercedesa nie doznal powazniejszych obrazen.
Na krzyzach nie ma imion i nazwisk. Nie ma tez daty. Wiszą na nich wience. Pod nimi stoją znicze i kwiaty. Rodziny zmarlych studentów czesto sie tutaj zatrzymują. - Są tu zawsze w rocznice śmierci i we Wszystkich Świetych - zdradza nam starszy mieszkaniec Kwieciszewa. Ludzie ze wsi tez opiekują sie tym miejscem. Dbają o to, by nie zaroslo zielskiem. Ziemia zawsze jest świezo wygrabiona.
- Byli bardzo mlodzi. Mogli jeszcze dlugo zyc - zagajam przechodnia.
- Nic nie dzieje sie bez przyczyny. Najwidoczniej tam, po drugiej stronie, tez potrzebują lekarzy - uslyszalem.