Rozmowa z ks. HENRYKIEM HAWRYSZCZAKIEM, wikariuszem generalnym Kościoła Starokatolickiego w RP.
- Kiedy poznał ksiądz Marka N.?
- Przyprowadził go ksiądz Kwietniewski. Byłem przeciwny współpracy. U mnie liczy się pierwsze wrażenie. Okazało się, że było trafne. Sprawdziło się później to, co przewidywałem - że on chce osiągnąć swój cel, a Kościół ma być tylko przykrywką. Opowiadał, czego to on nie może, jakie ma finanse. Po prostu - chciał nas kupić. Ale byli podopieczni, którymi mogliśmy się zaopiekować. Głównie ze względu na tych ludzi ksiądz biskup się zgodził.
- Ostatecznie został ksiądz oddelegowany jako duszpasterz do ośrodka w Działach Czarnowskich?
- Prowadziłem nawet przez pewien czas administrację. Z czasem byłem coraz bardziej przerażony tym, co widzę. Nie podobało mi się, że jest ograniczana wolność pensjonariuszy. Mogli się poruszać po placu, ale brama była zamykana. Kontrolował nawet korespondencję. Na zewnątrz nie wolno im było wyjść. A przecież to nie jest zakład karny! I jeszcze te jego zachowania... Wołał starsze panie, kładł się i kazał masować brzuch albo stopy.
Przeczytaj także: Polscy biskupi wprowadzili zmiany w IV przykazaniu kościelnym. Wolno się bawić w piątek
- ???
- Jak maharadża. To było normalne. Traktował podopiecznych jak służbę. Mnie również usiłował sobie podporządkować. Powiedział mi kiedyś, że jak będzie chciał, to będę odprawiał msze o pierwszej w nocy. Odpowiedziałem, że jest chory psychicznie. Myślał, że zrobi ze mnie niewolnika. Zresztą przypłaciłem to czwartym zawałem. N. postrzega ludzi jak zło konieczne - trzeba ich trzymać, bo się robi na nich pieniądze.
- Za utrzymanie?
- Jak kogoś przyjmował, ważne było, żeby zrzekł się praw do mieszkania. Słyszałem takie rozmowy wiele razy. Pamiętam panią z Inowrocławia, która ciągle pytała, kiedy wróci do domu. W końcu powiedział jej, że już nie ma mieszkania. Na strychu przechowuje pełno rzeczy po ludziach - walizki, sprzęt gospodarstwa domowego, pościel, futra, płaszcze, wózki inwalidzkie. Byłem przerażony, gdy wszedłem tam po raz pierwszy. Kosztowności również odbierał.
- Po co mu sutanna? Dom w Działach jest jego własnością. Mógłby działać jako prywatna osoba.
- Wykorzystuje nieświadomość ludzi. On nie jest księdzem, bo nie przyjął diakonatu. Jest subdiakonem, a to jest funkcja, która upoważnia do tego, żeby zmienić obrusy i podlać kwiaty. Ale on się pchał do ołtarza. Zrobił sobie pieczątkę "ksiądz Marek N." Chciał się ubierać w ornaty, kilka razy nawet go przepędziłem. Sutanna była mu potrzebna, żeby budować prestiż wśród urzędników.
Więcej o sprawie w piątkowej i sobotniej "Gazecie Pomorskiej" oraz w niedzielę na www.pomorska.pl
Czytaj e-wydanie »