W okolicach Drobina mój mąż przekroczył prędkość. Chłopcy radarowcy byli czujni (akcja "Trzeźwy umysł"). Lizak, hamulce, stoimy. Mąż trzyma ręce na kierownicy i w duchu próbuje pogodzić się z mandatem. Uśmiechnięty policjant zaprasza do radiowozu. Drugi głęboko zamyśla się nad dokumentami wozu i kierowcy. Potem obaj patrzą w górę, później w dół, długą chwilę kontemplują piękne okoliczności przyrody za oknem. Następnie rzut oka na dziury w podsufitce. Nieznośne milczenie przedłuża się. I wreszcie: - Panie Robercie, nie ma pan jakiejś flaszki pod siedzeniem?
- Niestety, panowie, nie mam.
- Trudno - wzdychają. Bez wspomagania nie chce im się nawet pouczyć, a co dopiero wypisać mandat.
Czysty przypadek - myślę sobie. Wiem przecież, że policjanci nie biorą.
Właściciele ferm kurzych uparli się, że bankrutują nie z powodu swojej nieudolności, tylko z powodu niekontrolowanego napływu kurczaków ze wszystkich stron świata. Tymczasem minister rolnictwa zapewnia, że import jest mniejszy niż planowano, zdaniem celników granice są tak szczelne, że mrówka się nie prześlizgnie, a weterynarze utrzymują, że jesteśmy bezpieczni, bo badają każdą pierś i nóżkę. To mnie prawie uspokoiło. Ale na wszelki wypadek zadzwoniłam do znajomego kierowcy, specjalizującego się w trasach międzynarodowych. Zapytałam, czy mógłby mi przywieźć z Zachodu całego tira kurczaków w taki sposób, żeby ominąć wszystkie kontrole i cło. - Jasne! - ucieszył się. - Mogę wyjechać za dwie godziny.
- Najpierw chcę wiedzieć, jak to się robi?
Okazuje się, że bardzo prosto. Trzeba, powiedzmy w Niemczech, kupić kurczaki, dać kierowcy 5 tysięcy złotych oraz kopertę. On odbiera kurczaki, w obznajomionym niemieckim tartaku załatwia fakturę na trociny i stawia się na polsko-niemieckim przejściu, które nie odprawia mięsa, ponieważ nie ma lekarza weterynarii. Celnikowi pokazuje fakturę na trociny z podpiętą kopertą. Ten traci zainteresowanie tirem. Szlaban idzie w górę.
Przypadek - myślę sobie. Wiem przecież, że celnicy nie biorą.
Nijaki Krzysztof H. w 1989 został Menedżerem Roku, w 1992 - Biznesmenem Roku, zdobył też Srebrnego Asa Polskiego Biznesu i wystąpił na liście tygodnika "Wprost" w charakterze jednego z najbogatszych Polaków. Dopiero od dwóch tygodni wikt i opierunek zapewnia mu państwo. Przez te długie lata nikt z urzędników skarbowych nie zorientował się, że Biznesmen Roku na gigantyczną skalę wyłudza podatek VAT. Za koszulki z wizerunkiem i rzeźbione popiersia Kabili, byłego prezydenta Konga, produkowane w polskich szkołach i wysyłane do Afryki otrzymał zwrot 31 milionów złotych podatku, a zamierzał "odzyskać" kolejne 15 milionów.
Może to przypadek - myślę sobie. Niemożliwe, że urzędnicy biorą.
Marek K., były poseł AWS, od czterech miesięcy ścigany przez wszystkie policje świata, w ubiegłym tygodniu został zatrzymany na Słowacji, gdzie ukrywał się udając księdza katolickiego. Prokurator zarzuca mu oszustwa bankowe, wyłudzenie VAT-u i notoryczną niechęć do spłaty długów. Chodzi o jakieś 40-50 milionów złotych.
Dzień po tym przykrym incydencie prezes Polskiego Ruchu Monarchistycznego pozbawił Marka K. tytułu księcia, który ten wdzięcznie piastował od pięciu lat. - Polski książę musi być nieskazitelny - wyjaśnił prezes.
Szkoda, że tylko książę.
Książę nieskazitelny
Małgorzata Felińska