- Niespełna pół roku minęło od emisji "Fear Factor". Udział w tym programie zmienił coś w Twoim życiu?
- To była przygoda, możliwość sprawdzenia się... Nie, udział w programie wielkich zmian w moim życiu nie spowodował. Czasem tylko ktoś na ulicy pokaże mnie palcem...
- Czyli popularność zdobyłeś?
- Może niewielką... Zimą tego nie odczuwałem, ale teraz, kiedy jest ciepło i ubieram się tak jak w programie, ludzie częściej rozpoznają mnie na ulicy. Rozdałem nawet kilka autografów! Ktoś obcy zapytał mnie kiedyś czy te owcze oczy, które musieliśmy zjeść w programie, były prawdziwe. To sympatyczne i miłe. Przykrych zdarzeń nie było.
- Nie wygrałeś "Fear Factor". Choć wiele osób uważało, że to właśnie Tobie należała się główna nagroda. Nawet Roman Polko, w książce "Gromowładny" nazywa Ciebie "Wielkim Przegranym"...
- Wtedy, w Argentynie czułem żal, poleciały łzy... Potem pokazała to telewizja. Ale dziś nie czuję się przegranym. W końcu nie każdy ma tę radość przeczytania o sobie w książce. Nawet jeśli jest to tylko kilka zdań.
- Zresztą jesteś jedynym uczestnikiem "Nieustraszonych", którego Polko wymienia w książce z imienia i nazwiska. Jak myślisz, dlaczego?
- O to trzeba jego zapytać. Dzięki programowi miałem okazję poznać naprawdę niezwykłego człowieka o bardzo ekstremalnym życiorysie. Spotykamy się, kiedy jestem w Warszawie. Dużo nam, jako uczestnikom programu, pomógł. Nie czujemy się wykorzystani przez telewizję. Myślę, że zostaliśmy kumplami.
