- Cokolwiek wydarzy się w meczu z Atletico, Koeman będzie pracował dalej. Zasłużył na kredyt zaufania. Ronald jest legendą Barcelony. Doceniam to, że zaakceptował prowadzenie drużyny w tak trudnych czasach - podkreślił Laporta. Zaskoczył niemal wszystkich, bo jego słowa i decyzja stoją w całkowitej sprzeczności z ostatnimi doniesieniami hiszpańskich mediów.
Według nich relacje między Laportą a Koemanem miały być lodowate, a Holender sam dawał ostatnio do zrozumienia, że spodziewa się zwolnienia. Chwilami sprawiał wręcz wrażenie, że ma dość pracy w takich warunkach. - Mam prostą odpowiedź. Spójrzcie na listę powołanych. Co można z nimi zrobić? Grać tiki-takę? - zapytał retorycznie Holender, tłumacząc dziennikarzom toporny styl gry, jaki zaprezentowali jego podopieczni w niedawnym meczu ligowym z Granadą.
Później nie było wcale lepiej, a gwoździem do trumny w trenerskiej przygodzie Koemana miały być wtorkowa porażka 0:3 z Benfiką Lizbona w Lidze Mistrzów. Po dwóch kolejkach Katalończycy są na ostatnim miejscu w grupie z zerowym dorobkiem punktowym i bilansem bramek 0:6. Zawodzą również na razie (choć nie aż tak spektakularnie) w La Liga
Lista kandydatów na nowego trenera Barcelony rosła w tych okolicznościach z każdym dniem. Pojawiały się nazwiska Xaviego Hernandeza, Roberto Martineza, Andrei Pirlo, Marcelo Gallardo, Erica ten Haga, Antonio Conte, a nawet... Thomasa Tuchela (który musiałby być osobą skłonną do nadmiernego ryzyka, gdyby zdecydował się opuścić w tych okolicznościach Chelsea).
Póki co Koeman może jednak spać spokojnie. Pytanie jak długo, bo jeśli Barcelona szybko nie poprawi gry i wyników Laporta może po raz kolejny zmienić zdanie. W meczu z Atletico Madryt Holender nie będzie mógł zasiąść na ławce rezerwowych - to efekt zawieszenia za obrazę sędziego w meczu z Granadą. Drużyną będzie zarządzał w jego imieniu asystent, Alfred Schreuder.
