Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lech Flaczyński: Najważniejsze, to wyprawę przeżyć (zdjęcia)

Rozmawiała Maryla Rzeszut
Kajakiem Lech Flaczyński pokonał rzeki Eagle i Porcupine, za kołem podbiegunowym
Kajakiem Lech Flaczyński pokonał rzeki Eagle i Porcupine, za kołem podbiegunowym Archiwum podróżnika
Rozmowa z Lechem Flaczyńskim, grudziądzkim himalaistą, podróżnikiem.

- Przepłynął pan tysiące kilometrów dzikimi rzekami. Jak przyjął pan śmierć polskich podróżników, Celiny Mróz i Jarosława Frąckiewicza, na rzece w Peru? Zapomnieli o bezpieczeństwie?

- Na pewno nie. Dobrze ich znałem. To byli przemili ludzie. Zawsze pogodni i uśmiechnięci. Zwłaszcza Jarek był duszą towarzystwa. Spotykaliśmy się na festiwalu Kajak Jamboree w Gdyni, na KOLOSACH i innych festiwalach. Środowisko kajakarzy zjeżdża do Gdyni z mnóstwem zdjęć i filmów z wypraw. Oni także pokazywali od wielu lat swoje relacje. Jarek pływał składanym kajakiem nie tylko po wodach nizinnych, ale także po rzekach Rosji klasy V i VI, szalenie trudnych. Byli doskonale obeznani z wyprawami, spływali rzekami w Egipcie, Indiach, Hiszpanii, Turcji, Portugalii i Kanadzie.

Wejdź również na:Nasz serwis Turystyka

Feralnego dnia płynęli w Peru, Urubambą dotarli do Ukajali. To szeroka rzeka, nietrudna do pokonania. Tam nie ma ruchu turystycznego, raz na jakiś czas ktoś przepływa. Według mnie mieli strasznego pecha, że trafili na dwoje Indian, którzy na serio potraktowali zasłyszane historie o pishtacos - białych, którzy zakradają się do wiosek indiańskich, aby ich zabijać i pozyskiwać z nich tłuszcz, np. na lekarstwa.

- Jak pan ich wspomina?

- Jarek i Celina nie mogli żyć bez kontaktu z przyrodą. Często i mnie mailami zapraszali na wspólne eskapady. Np. gdy w sylwestra większość ludzi szła na bale, oni organizowali wypad w lasy i górki w rejonie Trójmiasta. Pod namioty, w gronie przyjaciół. Brali narty. Była harmoszka, śpiewy, dobry trunek, niesamowita atmosfera. Takich ludzi, jak oni, rzadko się dziś spotyka.

- Wyprawy w piękne, ale odludne miejsca niosą ryzyko. Był pan kiedyś zagrożony przez miejscową ludność, np. Indian czy Eskimosów?

- Z niechęcią się zetknąłem, ale z agresją raczej nie. Indianie i Eskimosi na Północy mają inną naturę, niż ci z Ameryki Południowej. Trasy moich wypraw prowadzą zwykle na Północ, na Alaskę i północ Kanady. Wolę chłodne rejony, np. Skandynawię. Niechętnie jeżdżę w tropiki. Byłem jedynie w Indiach i Nepalu, bo przylegają do Himalajów, gdzie się wspinaliśmy.

- Przenieśmy się więc poza koło podbiegunowe. Czy płynąc z synem, rzekami Eagle, Porcupine czy Yukonem, bezkresnymi terenami Alaski i Kanady, nie spotkaliście się z niechęcią tamtejszych ludzi?

- Eskimosi i Indianie na północy Kanady nie mają złego nastawienia do białych przybyszów, ale nas nie
rozumieją. Według nich to głupota, złapać rybę i wypuścić ją z powrotem do wody. Nie mogą pojąć, w jakim celu płyniemy przez ich dzikie tereny, znosząc trudy i niebezpieczeństwa. Yukon jest ich jedynym mikroświatem, najwspanialszym, jedynym, jaki znają. Turystyki nie pojmują. Wyprawa, chęć przeżycia przygody to dla nich abstrakcja. Białych, takich jak ja, którzy pojawiają się tu z rzadka, płynąc dziwnym canoe i nie wiadomo po co, określają pogardliwym słowem "gussak". Nawiasem mówiąc słowo to pochodzi z jęz. Yup`ik Eskimo i ogólnie oznacza kogoś, kto nie jest Eskimosem. Ma jednak pejoratywne znaczenie. Pochodzi od "Cossack", po naszemu Kozak, gdyż to Rosjanie pierwsi kolonizowali w XVIII w. Alaskę.

- Przegonili pana kiedyś ze swojej wioski?

- Aż tak źle nie było, ale przydarzało to się nauczycielom, uczącym małych Athabasków. Nauczyciele, to zawsze biali. Gdy zaczęli nieco wymagać od swoich uczniów, przyszli rodzice z bronią, załadowali ich na łódź i kazali się wynosić. Dopiero policja musiała ich przekonywać, że jednak warto się uczyć. Są takie wioski, gdzie Indianie sobie nie życzą, żeby do nich zaglądać i te trzeba omijać z daleka. Ale większość jest nam przyjazna lub przynajmniej obojętna. Raz mnie pogoniono, przepływałem obok Bishop Rock w rejonie Koyukuk, gdzie latem jest duży indiański fish camp. Byłem głodny i miałem nadzieję, że może uda mi się kupić u nich łososia. Przebijałem się na drugą stronę przez niesamowite wiry, rzeką pięć razy szerszą niż Wisła. Z ulgą dopływając do brzegu zauważyłem indiańskie dzieci machające do mnie przyjaźnie, ale wkrótce pojawiła się Indianka i dała mi ręką znak, żebym się wynosił. Nie pchałem się więc dalej, tylko w tył zwrot i znowu na środek potężnego Yukonu.

- A byli i tacy, co pomagali?

- Spotykałem też Indian i Eskimosów, którzy, zaciekawieni, zapraszali mnie do domu. Częstowali najczęściej rybą i rozmawiali. Szybko się zorientowałem, że pojęcia takie jak Polska czy Europa są im kompletnie nieznane. Żyją w wioskach liczących 100-150 osób, po swojemu.

- Przed wyprawą zbiera pan informacje o terenie, na który się wybiera?

- Dobrze jest mieć dużą wiedzę o rejonie, w który się udaję. Niezbędnych informacji szukam w książkach, ale najwięcej dowiaduję się z internetu, z relacji uczestników innych wypraw. Wtedy wiadomo, na co trzeba uważać. Nie tylko niedźwiedzie i łosie stanowią zagrożenie. Na Alasce wielkim problemem wśród natives jest alkohol. Jeden ze znajomych kanuistów dopłynął do wioski, gdzie napotkał samych pijanych Indian. Nie mógł nic kupić w sklepiku, ani się porozumieć. Ja też trafiłem do wiosek, gdzie było wielu pijanych Indian, mimo że prawie wszystkie osady są "Dry Villages", czyli obowiązuje tu ścisła prohibicja. Nie wolno ani pić, ani posiadać alkoholu, ale i tak jakoś go zdobywają. Często podpływali do mnie i chcieli dać 100 $ za butelkę. Mają trochę inną przemianę materii i szybko się upijają.

- Wyprawa, zwłaszcza dziewiczymi terenami, to szkoła przetrwania.

-Gdy do najbliższych skupisk ludności są setki km, trzeba rozwagi w zachowaniu się. Każda "kabina" czyli wywrotka kanu, jakiś uraz, np. złamanie nogi czy ręki, utrata choćby menażki, czy GPS-a może mieć tragiczne skutki. Telefonu satelitarnego nie mam, a komórki na tym odludziu nie działają. Czasem pojawia się lęk, gdy nocą, w pobliżu namiotu w którym śpię, łazi jakieś potężne zwierzę i łamie gałęzie. I ulga, gdy się oddala. Przyroda jest nieobliczalna. Kiedy pierwszy raz płynąłem Yukonem, zacząłem spływ na jego dopływie - Teslin River. Był koniec maja, lody puściły 2 tygodnie wcześniej. Nurt rzeki był tak szybki, że płynąłem z prądem dzień, noc i następny dzień, nie mogąc dobić do brzegu. Było niewesoło. Niosło mnie, a ja nie miałem dość siły, by dobijając do brzegu pokonać prąd rzeki. Byłem tam po raz pierwszy, myślałem, że tak jest tu zawsze. Dopiero później dowiedziałem się, że spływałem z wielką falą powodziową.
* Lech Flaczyński z synem, Wojciechem są laureatami Kolosów 2007, za wyczyn roku: Jako pierwsi Polacy spłynęli drugą co do wielkości rzeką Alaski, Kuskokwim. Otrzymali też nagrodę dziennikarzy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska