Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lech Janerka: Między guganiem a szukaniem sensu

Rozmawiała Marlena Przybył [email protected]
Wcześniej koncertował w Toruniu w Od Nowie i piwnicy ratusza. Zawsze z własną muzyką i tekstami
Wcześniej koncertował w Toruniu w Od Nowie i piwnicy ratusza. Zawsze z własną muzyką i tekstami Lech Kamiński
Wygrałby w konkursie na ciapciaka. Nie lubi mówić. Od 37 lat jest z tą samą Bożeną. Przeczytaj rozmowę z wirtuozem rocka i mistrzem słowa Lechem Janerką.

- Jesteśmy sześć lat po "Plagiatach", miejmy to pytanie od razu za sobą, będzie kolejna płyta?

- Jeżeli spłynie na mnie łaska i nagle coś zawładnie moją wyobraźnią, to może jeszcze z siebie coś wykrzeszę. Póki co nie mam żadnego pomysłu, a nie chciałbym katować ludzi badziewiem. Tak po prostu. Więc nie nagrywam. Być może jeszcze kiedyś coś nagram, nie wiem, nie obiecuję

- Na koncertach śpiewasz te same słowa, co 20, 30 lat temu. Nabierają dla ciebie nowych znaczeń czy znaczą ciągle to samo?

- Wtedy okoliczności były bardziej dramatyczne. Ale nie chcę dorabiać jakiejś wielkiej ideologii do mojego pisania - nie jestem fanem swoich tekstów i tu nie kokietuję. Szczerze mówiąc, wykonując je na koncertach, z pewnymi partiami utożsamiam się, a część z nich śpiewam myśląc bardziej o muzyce. Te teksty są bardzo zrośnięte z muzyką. Jeśli chodzi o wykonawstwo sceniczne, dla mnie jest to taka dziwna mieszanka grania na basie, śpiewanego tekstu i ekspresji wspólnej zespołu.

Nie rumienię się wykonując swoje piosenki i myśląc, co one oznaczają. Czasami publiczność też niespecjalnie wsłuchuje się w znaczenia. Czasami jednak się wsłuchuje i wtedy jest mi miło.
Wykonanie sceniczne to jest transmisja emocji, a jeżeli z tego się pamięta jeszcze jakiś refren albo frazę jedną czy drugą, to już jest świetnie. Mnie samego nie męczy, że na koncercie nie rozumiem połowy słów, tylko wyławiam jedną frazę typu "klaszczę w dłonie, żeby było mnie więcej", a reszty utworu nie pamiętam. To mi wystarcza w zupełności. Jeżeli jest adekwatnie do emocji, które płyną ze sceny, to jestem usatysfakcjonowany. Mam nadzieję, że moja publiczność też jest wyrozumiała.

- Koncert Janerki to jednak nie rodzinny festyn, posłuchać ciebie na żywo przychodzą ludzie nieprzypadkowi, którzy znają już płyty, mają je przemyślane.

- Oczywiście teksty dla mnie to jest święta rzecz. Jestem tak wychowany w domu, a potem ukształtowany przez szkołę średnią, że przywiązywałem i do dzisiaj przywiązuję wagę do słów, do jakichś zdanek i fraz. Więc jeżeli już dochodzi do takich bezeceństw jak pisanie tekstu do piosenki, to się przykładam i staram się, żeby to nie było głupsze od ostatniej książki, którą przeczytałem.

- A jaka była ostatnia?

- Chyba Houellebecqa coś czytałem, "Możliwość wyspy". Okropne, znaczy świetne, ale okropna wizja powrotu do starej, dobrej śmiertelności.

- Jeśli chodzi o metodę na pisanie, po muzyce, prawda?

- Tak. Nie chcę tu zdradzać sekretów alkowy (śmiech), no ale zdaje się, że większość ludzi, którzy piszą teksty i je śpiewają, tak to robi. Najpierw sobie śpiewają takim bełkotem, żeby poukładać frazę, znaleźć jej energię, a na końcu dopisują słowa. I tak jest też ze mną.

Wiesz, ciężko mi analizować swoje piosenki, naprawdę, ciężko o nich mówić. Wydałem taki zbiorek wszystkich tekstów, namówił mnie Marcin Świetlicki, a ja się trochę krygowałem, a trochę nie bardzo wierzyłem, że one tak zapisane stronniczka po stronniczce cokolwiek będą znaczyć. No bo jednak przywiązany jestem do tych wykonań, gdzie słowo jest wsparte muzyką. On mówił, że absolutnie nie czuje żadnej żenady i że to się wybroni, powstawiał przecinki gdzie trzeba, zrobił redakcję. I wydałem to wszystko po wielu, wielu latach.

Ze dwa lata temu, kiedy z powodu kontuzji miałem dwuletnią przerwę w graniu, na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie zrobili Dzień Lecha Janerki, bo myśleli, że umarłem. Ale zadzwonili do mnie, okazało się, że żyję, nie wycofali się i chcieli, żebym tam zagrał. Nie byłem w stanie, więc pojechałem tylko zaśpiewać. Miałem wtedy okazję posłuchać tych swoich piosenek w innych aranżacjach, w bardzo zacnych wykonaniach: Kasia Groniec śpiewała, Maleńczuk śpiewał, Pogodno, Renia Przemyk, wielu solidnych pieśniarzy. Zobaczyłem z boku, jakie to są trudne rzeczy, męczące, to jest po prostu męczące. Jestem zdumiony, że w ogóle przetrwałem tyle lat z tą muzyką. Mnie to męczy być może dlatego, że jestem autorem, ale wtedy w Krakowie słuchałem tak, jakby to nie było moje, bo niektóre wersje były zupełnie nowe. To jest granie i śpiewanie, te teksty jeszcze do tego, bardzo wymagające wobec słuchacza.

- Pisząc bierzesz w ogóle pod uwagę jasność twojego przekazu, rozważasz jakąś odpowiedzialność za relację z odbiorcami?

- Słuchaj, ja wracam w tym do bezceremonialnych czasów licealnych, kiedy za każde słowo się odpowiadało, w oparciu o słowa weryfikowane były znajomości, oceniany poziom ludzi, z którymi człowiek się kontaktował. Czasami po jakimś jednym czy drugim zdanku ktoś był eliminowany. Więc z jednej strony, moim pisaniem rządzi taki trochę strach przed gafą czy pustosłowiem, a z drugiej strony, momentami to taka dziecinna chęć gugania. Żeby coś tam palnąć, co się wymyka takim solidnym, literackim regułom (śmiech). Więc te moje teksty, myślę, to coś takiego, co się waży między guganiem a szukaniem sensu.

- A są takie rzeczy, których nawet Lech Janerka by ludziom nie zaśpiewał, chociażby sam do nich doszedł?

- W tekstach nie kurwuję, choć zrobiła się swego czasu moda, nawet rozpasanie, żeby być odważnym w taki sposób powiedzmy wojskowy. Nie mam nic przeciwko wyrazom, ale jakoś nigdy nie czułem zapału do wywierania presji. No, w każdym razie tego nie robię. A jako starszy kapral, bo dwa lata byłem w wojsku, liznąłem trochę kultury sztabowej i bym mógł potrafić też tak (śmiech).

Poza tym nie mam jakiś obostrzeń, żeby o czymś nie mówić. Rozumiem, że jest takie wrażenie, że Lech Janerka to jest taki gość, który rzeczywiście dużo wie - trochę mądrala, a trochę może i wie naprawdę. Są takie okresy, kiedy jestem bardzo skoncentrowany. Kiedy piszę piosenki, to jest czas wspinania się na jakiś tam kolejny stopień ogarniania rzeczywistości. Nawet jeżeli to jest pogodna, żartobliwa piosenka typu "Rower", to też ten tekst był efektem iluś lat doświadczeń.

A w tych interwałach między pisaniem jestem takim ciapciakiem, który w ogóle się nie odzywa. Tak się dobrałem z moją żoną, że posługujemy się monosylabami właściwie. Kiedy nie koncertuję, to odmawiam wywiadów, chociaż może nie powinienem, bo to biznes. Mówię wtedy, kiedy czuję, że coś się doprecyzowało, coś ma sens. Wtedy opowiadam. A tak, to po prostu najchętniej nic bym nie mówił.

- Na co dzień jesteś odludkiem?

- No tak, rzeczywiście miałem taki okres w życiu, kiedy kontaktowanie się z ludźmi to był dla mnie poważny problem.

- Jak już wychodzisz do ludzi, to dajesz z siebie bardzo dużo, perfekcjonista...

- Tak, napinam się, choć do perfekcji daleko.

- A dlaczego nie jest ci zbyt dobrze wśród innych, może rozczarowują?

- Jakikolwiek bliższy kontakt z ludźmi to jest odpowiedzialność. Unikam tych odpowiedzialności. Poza tym nie czuję w sobie takiego potencjału, żeby ludzi organizować, modyfikować czy jakoś ulepszać. Jestem w stanie jedynie opowiadać o sobie jakąś tam historię. O dziwo, żyję z tego i to ze trzydzieści lat. Cud!

- Masz przy sobie też wyjątkowo wyróżnioną osobę, Bożenę, przez kilkadziesiąt lat razem prywatnie i na scenie, miłość. Pytanie, jak to zrobić?

- To się samo robi. To się samo robi, tylko lekko to trzeba podpychać, opuszkami, delikatnie, czasami chuchnąć z nadzieją... I bywa, że się udaje, nam się udaje. Też momentami jesteśmy zadziwieni, bo wszyscy znajomi się porozwodzili albo są w siódmym związku. A jeszcze biorąc pod uwagę show-biz i rock'n'roll, czy tam jak to zwał... No ale Wojtek Waglewski też jest w stałym związku od lat, Kukiz chyba też, trochę by się znalazło tych ludzi.

Myślę, że nie jesteśmy bezradni, angażując się w związek dokonujemy wyboru. To gdzieś tam wisi na bazie ideałów, nawet takich wyniesionych z literatury. Różnie się kończy, w naszym wypadku trwa, policzyłem ostatnio, że 37 lat. Znam ludzi, którzy przeżyli w związku 50 lat i się rozwiedli, różnie to bywa (śmiech). Z mojej perspektywy to jest kataklizm, nie wyobrażam sobie czegoś takiego.

- A jak to się ma do temperamentu rock'n'rollowca?

- Ten mój temperament to jest na 10 minut, tak jak wspomniałem, jestem ciapciakiem. Jesteśmy z Bożeną ciapciakami, ludźmi, którzy mogliby występować w takiej kreskówce reklamującej ciapciactwo. Mamy takie okresy bardzo rzadko, kiedy działamy, jesteśmy zdecydowanie energetyczni, tacy bardzo konkretni, a tak na co dzień jesteśmy bardzo wyciszeni.

- Któryś z tekstów opowiada o was?

- O naszym związku? Nie, nie wiedzę powodu, żeby o tym mówić. Ja się w tym świetnie czuję, ale żeby to komuś opisywać i dręczyć ludzi (śmiech)? Nie przyszło mi to nigdy do głowy, myślę, że wyszłaby z tego jakaś tania agitka albo laurka, a tego zdaje się nie chcemy?!!

- To jest trzeci papieros?

- Drugi, nie, trzeciego nie będzie, bo jeszcze muszę dziś zaśpiewać.

- Muzyka, Bożena, do tego sam wskazywałeś nie raz jako jeden z Twoich największych sukcesów to, że możesz wstawać o godzinie, o której się wyśpisz. Jak to się udało?

- Mój sukces zaczął się, kiedy byłem nikim, wyszedłem na scenę, z tego co pamiętam, zagrałem pięć piosenek, ukłoniłem się elegancko, mówię, że więcej nie mamy, a publiczność na to: dawaj od początku i widzimy cię tu za tydzień. Mogliśmy grać na sprzęcie jakiegoś tam zespołu klubowego. I następnym razem już nie chcieli słuchać tego zespołu, tylko słuchali Klausa Mitffocha - grupy, która dotąd koncertowała w mojej łazience, nie miała swoich instrumentów. Tu się zrodził sukces, to był rok 80.

Teraz młodzież gra i od razu wszystkich znają, ja gram 30 lat i prawie nikogo nie znam, różni ludzie mnie znają, ja może paru. A tamte piosenki bez znajomości jakoś zadziałały, sam byłem zdumiony. Żeby nie popaść w alkoholizm ani melancholię, robiliśmy sobie takie weekendowe grania u mnie w łazience i nagle była okazja zagrać publicznie, zagraliśmy i to po prostu zostało zaakceptowane, od pierwszego razu. A reszta to konsekwencja tego pierwszego razu. Trochę jak w bajce.

- Od zawsze funkcjonowałeś jako muzyk niezależny, ale wychodzi na to, że nie jesteś jakoś wyjątkowo obrażony na system.

- Nie, mam gdzieś system, zawsze miałem. Zajmowałem się swoimi sprawami. Jeżeli o mnie prywatnie chodzi, kapitalizm wprowadziłem w '79 roku. Przyglądałem się sytuacji, raz i drugi zabrałem głos w jakichś sprawach dotyczących społeczeństwa, a generalnie jestem aspołeczny, tak mi się wydaje. Bo co ja mogę zrobić, wyjść, zaśpiewać jakąś tam piosenkę i koniec.

- Na koniec to może jakaś anegdotka. Dziś jesteśmy w Toruniu, koncert w reprezentacyjnym Dworze Artusa. Masz jakieś wspomnienia związane z wcześniejszymi wizytami w naszym mieście?

- Grałem w Od Nowie kilka, grałem w piwnicy w ratuszu. Na pewno nie było masy tych koncertów, ale kilka grałem. Chronologia mi się miesza, nie pamiętam wydarzeń, które miały miejsce dawniej niż pięć lat temu (śmiech).

Zaraz, żebym nie pokręcił, Szosa Lubicka, jest tutaj taka ulica, prawda? Ciechowski tam mieszkał, miałem jego adres, poznaliśmy się ze trzydzieści lat temu. A, właśnie, lata 80., grałem w Od Nowie z Klausem Mitffochem i zasnąłem na scenie (śmiech), to jest historia, to zapamiętałem! Graliśmy w Od Nowie i nagle coś wysiadło z prądem. Przykucnęliśmy na scenie i czekaliśmy aż to naprawią, ludzie siedzą, cisza, tylko taki gwarek. Do tego burza się zaczęła, nagły spadek ciśnienia, a byliśmy na trasie bardzo zmęczeni. I nagle czuję, że ktoś mnie trąca i mówi, Lechu, trzeba grać, przysnąłeś na scenie - pobudka, się ocknąłem i zagraliśmy koncert (śmiech). To był Toruń, '83 rok.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska