Krzysztof Malatyński, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Włocławku twierdzi, że nagonka na placówkę po śmierci nienarodzonych bliźniąt spowodowała, że pacjenci przychodzą do szpitala z dyktafonami. I z tych urządzeń korzystają nagrywając rozmowy z lekarzami.
Najczęściej do awantur dochodzi jednak w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Dlaczego? Rodziny pacjentów irytuje często to, że wstęp na SOR jest ograniczony. Dyrektor tłumaczy: - SOR był projektowany na stu pacjentów. Mamy dziennie dwustu. I nie ma miejsca dla rodziny. Chyba, że chodzi o sytuacje wyjątkowe. Ale rodziny pacjentów często takiego argumentu nie przyjmują. I są krzyki, niecenzuralne słowa!
Kolejny powód do nerwów wiąże się z pobytem pacjenta w SOR. - Średni czas przebywania na tym oddziale to cztery godziny - mówi dyrektor. Ale zdarzają się sytuacje, że ktoś spędza kilkanaście godzin. Dlaczego aż tak długo?
Więcej wiadomości z Włocławka na www.pomorska.pl/wloclawek
W pierwszej kolejności lekarze zajmują się na tym oddziale pacjentami w najpoważniejszym stanie. Potem - pacjentami w lżejszym. A na końcu tymi, których stan zdrowia określany jest jako stabilny. Tu kolejka nie obowiązuje! Zdarza się więc, że pacjenci nie wymagający natychmiastowej pomocy czekają znacznie dłużej niż ci w najcięższym stanie. A rodzinie trudno się z tym pogodzić.
Inna sprawa, że sporo czasu zajmują zlecone badania. - Nasi pacjenci są diagnozowani od stóp do głów - podkreśla dyrektor Malatyński. - To dlatego, że praktycznie nic o nich nie wiemy, a nie trafiają do nas z kompletem badań.
Z agresją coraz częściej spotyka się także personel medyczny podstawowej opieki zdrowotnej. Pacjenci są zdenerwowani, bo mimo że wstali o świcie, żeby zarejestrować się do lekarza, nie dostali numerku. Więc najpierw kierują swoją złość w stronę rejestratorek. A gdy, na przykład, sponiewierana rejestratorka odeśle do lekarza, a ten odmówi, to gromy spadają na doktora. Jeden z nich przyznaje: - Jak mam wysłuchiwać impertynencji, to dla świętego spokoju przyjmuję, mimo, że wiąże się to z tym, iż pracuję dłużej.
Lekarze mówią wprost:- System ochrony zdrowia kuleje. I to bardzo. A pacjentom nerwy puszczają. Efekt? Pod gabinetami lekarskimi często dochodzi do słownych utarczek, by nie powiedzieć pyskówek. A zda-rzają się też niewybredne epitety, czy nawet groźby.
Najbogatsze doświadczenia mają w tym względzie pracownicy pogotowia ratunkowego, często wzywani do pijanych pacjentów. - Wzywający karetkę często ukrywają, że chodzi o alkohol - przyznaje Włodzimierz Stalka. - A na miejscu okazuje się, że powodem dolegliwości są właśnie procenty.
Ratownicy pogotowia twierdzą, że sporo takich wezwań jest nieuzasadnionych. Zresztą, wyniki kontroli przeprowadzonej przez NFZ są bardzo wymowne. Chodzi o wyjazdy włocławskich karetek pogotowia ratunkowego do pijanych pacjentów. - Mamy o 50 procent więcej wyjazdów do takich osób niż średnia wojewódzka - podkreśla Krzysztof Mala-tyński, dyrektor włocławskiego szpitala.
O tym, że nerwy należy trzymać na wodzy, nawet jeśli jest się pod wpływem alkoholu, przekonał się już Jan M. z podwłocławskiego Szpetala Górnego, który rzucił się z rękoma na lekarza pogotowia. Jego kolega Mariusz M. czeka jeszcze na wyrok sądu.
Lekarze, podobnie jak pielęgniarki czy ratownicy medyczni są funkcjonariuszami publicznymi. I są chronieni przez prawo przed atakami - zarówno słownymi, jak i fizycznymi. Kodeks karny mówi: - Kto znieważa funkcjonariusza publicznego lub osobę do pomocy mu przybraną, podczas i w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku. Naruszenie nietykalności cielesnej to zagrożenie wyższe - do trzech lat więzienia.
Czytaj e-wydanie »