Leśnicy nie chcą dłużej tolerować szefa Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Toruniu i ujawniają nowe fakty z działalności Janusza Kaczmarka.
Po artykule sprzed kilkunastu dni "Bumerang w lesie" w naszej redakcji rozdzwoniły się telefony.
Odezwali się też leśnicy, którzy dotąd bali wypowiadać się na temat polityki Janusza Kaczmarka. To reakcja na kontrofensywę dyrektora w innych mediach. Pracownicy lasów przedstawiają fakty.
Poparcie dała mu "Solidarność"
Janusz Kaczmarek publicznie deklaruje polityczną niezależność i bezstronność.
Jednak jeszcze w latach 80. należał do Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. Na początku lat 90., przystąpił do NSZZ "Solidarność" przy RDLP w Toruniu.
W 1997 roku, gdy tylko nadarzyła się okazja, zgłosił swą kandydaturę do fotela szefa Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych. Ówczesny generalny dyrektor, Krzysztof Bałazy uważał, że nie nadaje się on na to stanowisko. Bałazego przekonał jednak przewodniczący Międzyzakładowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ "Solidarność".
- Były naciski ze strony "Solidarności" - mówi Krzysztof Bałazy.
- Gdybym mógł dziś decydować, bez wahania odwołałbym go ze stanowiska. To człowiek, który tak wiele krzywdy wyrządził innym osobom, że nie powinien zasiadać na tym fotelu. Dziwię się jednocześnie, dlaczego PO przymyka oczy na to, co dzieje się w Lasach Państwowych.
Dlaczego Bałazy będąc dyrektorem generalnym nie zdecydował się na usunięcie Kaczmarka ze stanowiska?
- Miałem zastrzeżenia do trzech dyrektorów i chciałem ich odwołania - mówi Bałazy. - Minister środowiska na to nie pozwolił.
Działalność zamknięta stratą
RDLP w Toruniu miała w swoich zasobach ośrodek wczasowo-kolonijny w Pogorzelicy Gryfickiej.
W połowie lat 90. nadleśniczy stwierdzili jednak, że stan budynków jest tak fatalny, że zaczęto zastanawiać się, co dalej.
W 1995 i 1997 odbyły się narady leśników, w których ustalono, że nie ma sensu utrzymywać tego miejsca, a tym bardziej inwestować w ośrodek, bo koszty remontu przewyższają wartość budynków.
- Prawie wszyscy zgodziliśmy się, że dalsze utrzymywanie ośrodka jest nierentowne i dlatego wnioskowaliśmy, żeby albo sprzedać te budynki albo oddać RDLP w Szczecinie - mówi Grzegorz Karolak, były nadleśniczy Brodnicy.
Gdy Kaczmarek po raz drugi został dyrektorem Regionalnej Dyrekcji, podjął decyzję o remoncie ośrodka. Zlecił nadleśniczemu z Czerska przygotowanie informacji na temat stanu placówki. Otrzymał odpowiedź, że w remont należało by wpompować około 5 milionów złotych (co zdaniem nadleśniczego było bez sensu) nakazał jednak "bezwzględnie realizować" modernizację ośrodka.
Pieniądze na ten cel wziął z Funduszu Leśnego, który jest przewidziany głównie na wyrównywanie niedoborów finansowych gorzej sytuowanych nadleśnictw, a nie na wypoczynek leśników.
Gdy Kaczmarek zorientował się, że może być oskarżony o nadużycia, dokonał zmiany statusu ośrodka na... szkoleniowy. To dało mu możliwość legalnego finansowania remontu.
Mnożenie bytów
Toruńska RDLP ma jednak ośrodek szkoleniowy w Nadleśnictwie Solec Kujawski, który w latach 1999-2001 był wykorzystywany zaledwie w 18 proc. Po co zatem mnożenie bytów?
Kaczmarek jak mantrę powtarza, że nieuczciwi leśnicy chcieli sprzedać wartościowe mienie Lasów Państwowych, bo mieli w tym interes. Zapewnia, że uratował ośrodek przed zniszczeniem.
Inaczej tę sprawę widzą leśnicy
- Dyrektor musiał odwdzięczyć się ludziom z "Solidarności", za to, że poparli jego kandydaturę na to stanowisko - utrzymuje Zygmunt Krzemień z Nadleśnictwa Dąbrowa. - Za to on im stworzył wygodne, komfortowe miejsce spotkań i wypoczynku. "Solidarność" mogła pochwalić się, że robi coś dla pracowników. Nieważne, że skarb państwa stracił na tych decyzjach, a kosztowny remont ośrodka znacznie pogorszył sytuację finansową RDLP.
Dyrektor wielokrotnie podkreślał, że przy podejmowaniu decyzji, rachunek ekonomiczny nie miał dla niego priorytetowego znaczenia.
W latach 2000-2001 działalność Ośrodka Szkoleniowo-Wypoczynkowego w Pogorzelicy zamknęła się stratą wysokości 324 tysięcy złotych.
W 2002 roku następca Kaczmarka wydzierżawił ośrodek prywatnej firmie, gdyż lasów nie było stać na dopłacanie do interesu.
Niewygodni chcą odzyskać twarz
- Takich historii jest więcej - twierdzi Kazimierz Stosik, z Nadleśnictwa Żołędowo.
Leśnicy, mają nadzieję, że w Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych będzie w końcu przyjazna atmosfera i normalne warunki pracy oraz większa rozwaga przy podejmowaniu decyzji.
- To, co zgotował nam i innym pracownikom dyrektor Kaczmarek uważam za mobbing - mówi Zygmunt Krzemień.
- Zastraszał nas, szantażował. Kazał siedzieć cicho, obiecując, że wówczas nic nam się nie stanie - dodaje Grzegorz Karolak, leśnik z Brodnicy.
- Wielokrotnie nasyłał kontrole w tej samej sprawie. Przysyłał też funkcjonariuszy policji i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego do naszego nadleśnictwa - twierdzi Andrzej Rutkowski z Nadleśnictwa Toruń.
- Wynajdował powody, żeby nas oczernić i donosił do prokuratury. Drobiazgowo szukał i wciąż szuka w dokumentach jakiegokolwiek śladu naszej rzekomo bezprawnej działalności - przekonuje Franciszek Fiutak, były nadleśniczy przeniesiony do RDLP Poznań.
- Wystarczy raz nie zgodzić się z działalnością szefa i zaczyna się terror. Cały czas nas nęka. Już odczuwamy działania odwetowe za to, że odważyliśmy się poruszyć niewygodne dla dyrektora sprawy - podsumowuje Jerzy Pieczewski, leśnik z Dobrzejewic.
Generalny dyrektor milczy
Leśnicy mają nadzieję, że sytuacja w Lasach Państwowych wróci do normalności.
Ich nadzieje mogą być jednak przedwczesne. Kaczmarek kojarzony jest z wpływowymi politykami PO, udało mu się również uzyskać wsparcie wpływowych postaci w Kościele.
Czy obecny dyrektor generalny Lasów zdecyduje się na odwołanie Kaczmarka?
- Nie potwierdzam, ani nie zaprzeczam - mówi Przemysław Przybylski, rzecznik prasowy Generalnej Dyrekcji Lasów Państwowych.
Janusz Kaczmarek nie chciał z nami rozmawiać. Zażądał pytań na piśmie.
Spełniliśmy jego prośbę. Jeżeli otrzymamy odpowiedź opublikujemy ją w jednym z kolejnych wydań "Gazety Pomorskiej".