- Tak spoglądam na ten tatuaż na nodze...
- Pekin 2008...
- No tak, jakby mogło być inaczej? Sportowiec, pierwsze pamiętne igrzyska olimpijskie, od razu półfinał. Właśnie w Chinach został wykonany?
- W Szczecinie. W Chinach chyba bym się bał robić tatuaż.
- Następne igrzyska już za rok, w Londynie. Będzie kolejny?
- Jeśli zdobędę złoto, to chyba wytatuuję sobie całe plecy! (śmiech). Najpierw jednak trzeba dobiec do tych igrzysk.
- Przed igrzyskami są jeszcze mistrzostwa świata w Korei. Pan nie ma jeszcze na nie minimum, wyznaczonego przez PZLA - 1.45,40. Brakuje siedmiu setnych...
- No właśnie sam nie wiem do końca, jak to jest z tym minimum. Podobno mistrzowie Europy mają zapewnioną "dziką kartę", jeśli takiego minimum nie wypełnią. Ale do końca nie jestem tego pewien. Nigdy nie biegałem dla minimum. Stawiałem sobie konkretny cel i do niego dążyłem. Teraz też jestem tylko na pewnym etapie przygotowań do konkretnej imprezy. Zupełnie się tym nie martwię. Zapewne poprawa wyników, jak i osiągnięcie minimum wkrótce przyjdą.
- Jak pan ocenia swoją formę na obecnym etapie. Wszystkie plany zostały zrealizowane? Jak się pan czuje?
- Nawet nie spodziewałem się, że właśnie teraz będzie aż tak dobrze. Wszystko przebiega zgodnie z planem. Nie było żadnych chorób czy kontuzji. Ale to jeszcze nie czas na szybkie bieganie. Ten etap dopiero nadejdzie. Niemal prosto z Bydgoszczy lecę na mityng do Maroka, potem ze dwa, trzy dni w domu i znów wyjazd na zgrupowanie. Forma ma urosnąć na mistrzostwa świata.
- Po raz pierwszy był pan na zgrupowaniu w USA. To był dobry pomysł?
- Bardzo dobry. Szukałem miejsca wysokogórskiego, zatem trzeba brać pod uwagę Kenię czy Etiopię. Ale tam naprawdę ciężko się żyje. Zdecydowaliśmy się więc wraz z moim bratem i trenerem po raz pierwszy na wyjazd do Stanów i przetarliśmy nowy szlak. To jest dobre miejsce i na pewno pomyślimy, żeby tam wrócić.
- Lubi pan biegać w Bydgoszczy?
- Lubię. Fajna jest ta niebieska bieżnia. Niby mówi się, że trudno zwracać uwagę podczas biegu na kolor, ale tak nie jest. Podświadomość pracuje i na takim tartanie biegnie się naprawdę dobrze.
- Przydałby się jeszcze komplet publiczności...
- O tak. Zdarzały się już zawody lekkoatletyczne, gdy na trybunach było 70 tysięcy widzów. To dla sportowca niesamowite wrażenie i dodaje skrzydeł. Trzeba pamiętać, że na taki typ zawodów stadion Zawiszy jest duży. Gdy przyjdzie nawet pięć-siedem tysięcy widzów, wydaje się, że to mało. Ale mam nadzieję jednak, że wielu kibiców zdecyduje się nas dopingować.
- Ostatnio w Ostrawie nie było gdzie szpilki wetknąć...
- Bo tam jest właśnie kameralny stadion. Nie było więcej niż siedem tysięcy widzów, a trybuny wypełniły się do ostatniego miejsca. Fajnie byłoby doczekać takiej chwili w Bydgoszczy, ale to znacznie większy obiekt.
- Żałuje pan, że na przyjazd nie zdecydował się świetny David Rudisha? Może wówczas emocje byłyby większe i szansa na lepszy wynik?
- Obsada naszego biegu jest naprawdę znakomita i z pewnością będzie ciekawie. Rudisha nawet gdyby teraz chciał i tak nie mógłby przyjechać. Musi leczyć kontuzję. Podobnie jak świetny Abubaker Kaki. Odpuścili wszystko, łącznie z Diamentową Ligą.
- A mistrzostwa świata coraz bliżej...
- Pamiętajmy jednak, że to są niesamowici zawodnicy. Oni nie będą zaczynać po przerwie na kontuzję od zera.
- Ale nie zmienia to faktu, że pan wraz z Adamem Kszczotem ucieka, a oni muszą się martwić, jak teraz was dogonić.
- To prawda. Sam jestem ciekawy, jak to będzie. My spokojnie realizujemy swój plan, a oni niech się martwią.
Czytaj e-wydanie »