- Przed biegiem wspominałeś o apetycie na złoty medal, ale bardzo ostrożnie....
- Czułem, że jestem bardzo mocny. Udowadniałem to w tym sezonie w mityngach, również podczas mistrzostw w Barcelonie, we wcześniejszych rundach. Taktyka biegu finałowego była inna niż w eliminacjach. I tym razem sprawdziła się stuprocentowo. Być może zaskoczyłem tym rywali. Koncentrowałem się na tym, żeby trzymać się "czuba". Trzysta metrów do mety zacząłem rozkręcać pomału "tę imprezę". Podkręciliśmy tempo i wytrzymałem to do mety. Ostateczne depnięcie było na 150 metrów do mety. Tam poszedł główny atak. Oczywiście, w tym finale nie było przypadkowych ludzi, ale najwięcej problemów sprawił mi Brytyjczyk Rimmer. Na szczęście udało mi się odeprzeć jego atak na finiszu.
- Gdyby pobiegł minimalnie szybciej, dałbyś radę jeszcze przyśpieszyć?
- Nie wiem, co by się w tedy działo. W każdym razie, w tym biegu dałem z siebie 110 procent. Tak trzeba rozbić, jeśli chce się wygrywać. Sto procent nie wystarczy. Po raz kolejny udowodniłem, że potrafię walczyć. Nie ukrywam, że wolę szybkie biegi, ale w Barcelonie chyba udowodniłem, że w takich wolniejszych biegach też umiem sobie radzić. Prawdę mówiąc, to były moje trzy najwolniejsze biegi w tym sezonie. Ale brałem to pod uwagę, tak przecież często bywa w mistrzowskich imprezach. Pierwsze co zrobiłem to klęknąłem, przeżegnałem się i podziękowałem komuś tam na górze, kto nade mną czuwał.
- Ile czasu dajesz rekordowi Polski Pawła Czapiewskiego?
- Nie mam pojęcia. Wiem, że stać mnie na poprawienie tego wyniku. Zresztą, Paweł też zdaje sobie z tego sprawę, rozmawiałem z nim na ten temat, jesteśmy przyjaciółmi. Ale żeby uzyskać taki wynik wszystko musi zagrać: idealny bieg, pogoda, samopoczucie, atmosfera na stadionie. Wierzę, że w końcu ten dzień nadejdzie. Może nawet jeszcze w tym roku.
- Na trzysta metrów przed metą wyglądało, jakbyście współpracowali z Adamem Kszczotem. Czy tak rzeczywiście było?
- Nie. Przed biegiem nie ustalaliśmy żadnej wspólnej taktyki. Szczerze mówiąc, w trakcie rywalizacji w ogóle nie widziałem Adama. Przed wejściem na stadion oczywiście zawsze przybijamy piątkę, życzymy sobie powodzenia. I to wszystko. Jakiekolwiek próby współpracy na takim dystansie jak 800 metrów mogą się zakończyć zupełnie inaczej niż człowiek zakłada.
- Zimą wyjechaliście na zgrupowanie do Kenii, trenowaliście tam z Wilfredem Bungei. To okazało się kluczem do sukcesu?
- Jeśli niemal cały świat wyjeżdża na wysokogórskie zgrupowanie do Afryki, to coś w tym musi być. Postanowiliśmy zrobić tak samo. Wierzyłem, że to przyniesie dobre efekty i tak się stało. Jestem jeszcze młodym zawodnikiem, ciągle się uczę. To zgrupowanie naprawdę dużo mi dało. W przyszłości też zamierzam wyjeżdżać na przygotowania do Kenii. Choć pobyt tam nie jest łatwy. Zarówno jeśli chodzi o warunki klimatyczne jak i mieszkalne..
- Z twoim bratem-trenerem, Tomkiem tworzycie zgrany duet. Darzycie się stuprocentowym zaufaniem?
- Oczywiście. Nigdy nie kwestionuję jego metod treningowych, nie filozofuję, nie zastanawiam się ile i dlaczego mam trenować tak a nie inaczej. Wszystko się sprawdza, forma zawsze przychodzi na najważniejsze imprezy.
- Tomek zastanawia się na tym, żeby w przyszłym roku podkręcić ci jeszcze szybkość startami na 400 metrów. Co ty na to?
- Z pewnością jest to dobry pomysł. Tak przecież przed laty robił Jurij Borżakowski. To pomagało mu w kolejnych sezonach. W moim przypadku też tak powinno być, w każdym razie dopóki jestem młody. Na wydłużanie dystansów jeszcze przyjdzie czas z wiekiem.
- Jest ktoś, komu dedykujesz ten medal?
- Chciałem podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do tego sukcesu. Przede wszystkim Tomkowi, mojemu bratu i trenerowi. To jego zasługa. Dziękuję też całej mojej rodzinie, mojej dziewczynie oraz tym, którzy zapewnili mi komfort przygotowań - firmie Jarecki, Powerade, gminie Police. Jest też Tomek Rutkowski, który pomaga mi w sprawach organizacyjnych. No i dziękuję też oczywiście Wilfredowi Bungei. Wierzył w moje zwycięstwo.
Lewandowski: W takim biegu sto procent nie wystarczy!
(frel, pzla.pl)
Rozmowa z
Marcinem Lewandowskim (Zawisza)
mistrzem Europy na 800 m