Ci, od których oczekuje się pomocy, bezradnie rozkładają ręce. - Ta rodzina jest bardzo skłócona, to czasem wręcz uniemożliwia jakiekolwiek działania na rzecz jej członków - przekonują miejscowi policjanci.
- Pożar domu w Rumunkach wybuchł dwunastego stycznia, nad ranem - opowiada st. kpt. Jerzy Fydrych, dowódca jednostki ratowniczo-gaśniczej Straży Pożarnej w Lipnie. - Byłem tam osobiście. Pamiętam, że w trzech izbach mieszkało tam chyba pięć osób. Spalił się jeden pokój, przyczynę określono wstępnie jako podpalenie.
Barbara Sadowska, lat 51, kuleje od urodzenia, ma też problemy psychiczne. To w zajmowanym przez nią pokoju wybuchł pożar. - Teraz mieszkam w Lip-nie u siostry Tereski - opowiada drobna kobieta.
Przekonuje, że z rodzeństwem mieszkającym po sąsiedzku, w domu po rodzicach, nie ma żadnego kontaktu poza upośledzoną psychicznie siostrą Hanną. - Opieka społeczna obiecała mi na wiosnę wyremontować mieszkanie, do tego czasu muszę się jakoś przemęczyć u siostry, żyjącej ze swoją rodziną w jednym pokoju.
- W sprawie pożaru wciąż trwa dochodzenie - mówi posterunkowa Joanna Karpińska z Komendy Miejskiej Policji w Lipnie. - Dokumenty zostały właśnie przesłane do biegłego z zakresu pożarnictwa.
Pracownicy Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Lipnie twierdzą, że sytuację Sadowskich znają doskonale. - Z naszych ustaleń nie wynika, aby w tej rodzinie nadużywano alkoholu - mówi Hanna Szlą-giewicz, kierownik GOPS w Lipnie.
- Po pożarze zaoferowaliśmy pani Barbarze miejsce w placówce dla bezdomnych w Toruniu, ale odmówiła. Dziś otrzyma od nas zasiłek w wysokości dwóch i pół tysiąca złotych z tytułu pożaru. Za te pieniądze ma wstawić nowe okno i pomalować spalony pokój. Wcale nie chcemy czekać do wiosny.
Dom w Rumunkach był własnością rodziców pani Barbary i jej rodzeństwa. Dziś spadkobiercy nie mogą się między sobą dogadać. Rozprawa pojednawcza, do której doszło przed tygodniem, zakończyła się fiaskiem.