To miał być kolejny zwykły dzień w pracy. Listonosz Łukasz Mik przyszedł rano na pocztę, pobrał pieniądze na emerytury i ruszył w teren. 4 stycznia odwiedził również panią Genowefę z Serocka. Podjechał pod dom kobiety, zadzwonił, ale po raz pierwszy od lat nikt nie zareagował. Wrócił więc do samochodu, by wypisać awizo. Przeczuwając jednak, że w mieszkaniu stałej klientki dzieje się coś złego, nie ruszył w dalszą drogę, ale wrócił do domu.
Ponownie zadzwonił, a potem złapał za klamkę i spróbował otworzyć drzwi. Te jak się okazało były otwarte.
Gdy listonosz wszedł do środka zobaczył właścicielkę domu, która stała w dziwnej, nienaturalnej pozycji, mocno schylona i szeptała coś niezrozumiale. Pan Łukasz natychmiast pomógł kobiecie się położyć i wezwał pomoc.
Po chwili usłyszał dziwny hałas zza ściany. Okazało się, że w kuchni gotowała się woda w czajniku, a kłęby pary rozchodziły się po całym pomieszczeniu. Pani Genowefa zdjęła bowiem gwizdek, by nie budzić śpiącego po nocnej zmianie męża. Okazało się, że chorująca na astmę kobieta miała silne zapalenie płuc i traciła oddech.
- Każdy na moim miejscu postąpiłby tak samo. To zwykły zwyczajny ludzki odruch, gest wobec drugiego człowieka - mówi skromnie Łukasz Mik o swoim postępowaniu. Gdyby nie jego czujność i wielka empatia, mogłoby dojść do tragedii.
