Panią Annę z widzenia zna wielu łodzian. Wielu kupuje od niej kwiaty. W sezonie sprzedaje je na ulicy przy skrzyżowaniach w centrum miasta. Zawsze ma świeże kwiatki i nie narzuca zaporowych cen. – Zbliża się sezon, więc – jak co roku – postanowiłam przymierzyć się do pierwszego zatowarowania – mówi kobieta.
W tym roku pani Anna po obliczeniach doszła do wniosku, że musi wziąć pożyczkę. Wyliczyła, że potrzebuje około 3 tys. zł.
– Wiedziałam, że mogę nie mieć wystarczającej zdolności kredytowej. Poprosiłam więc przyjaciółkę, za poradą bankowców, by była „moim partnerem kredytowym”. Fizycznie to Karolina miała być kredytobiorcą – opowiada pani Anna.
Kobiety razem poszły do firmy pośrednictwa i doradztwa finansowego Personal Finanse przy ulicy Sienkiewicza w Łodzi. I tutaj spotkała je pierwsza niespodzianka. Najpierw dowiedziały się, że zdolność kredytowa wynosi ponad 8 tys. zł i mogą wziąć kredyt właśnie na taką kwotę albo w ogóle. Kobiety tłumaczyły, że chcą tylko 3 tys. zł. – Zaproponowano nam rozwiązanie kompromisowe. Miałyśmy wziąć 8 tysięcy zł, z tego 5 spłacić od razu, a pozostałą kwotę, której faktycznie potrzebowałam, bank rozłożyć miał mi na raty – mówi pani Anna.
Na takie rozwiązanie kobiety zgodziły się, ale czekała je kolejna niespodzianka. Kredytu fizycznie miał udzieli jeden ze znanych banków. – Filia banku w Łodzi ma inwentaryzację i musicie panie podpisać umowę kredytową w Bełchatowie. Proszę się nie przejmować, zawieziemy tam panie na nasz koszt – powiedziała pracownica agencji. Kobiety na miejscu podpisały jeszcze „Umowę wsparcia finansowego”, weksel zabezpieczający i wyszły z budynku.
Czytaj:Wystarczył dowód szefa, by wziąć na niego kredyt
Na obie panie czekała już taksówka. Zawiozła je do Bełchatowa, gdzie w oddziale jednego z najbardziej znanych banków, czekały już dokumenty umowy kredytowej do podpisu. Panie zdziwiły się po raz kolejny. Okazało się, że umowa kredytowa opiewa na kwotę 16 tys. zł, a do spłaty będzie faktycznie ponad 21 tys. zł.
Gdy opowiedziały historię konsultantce w banku, ta sama poradziła kobietom, by nie podpisywały umowy kredytowej. Wróciły do Łodzi załamane i z poczuciem, że ktoś próbował je oszukać.
Po kilku dniach pani Anna dostała pismo z agencji pośrednictwa wraz z blankietem wpłat. Okazało się, że ma zapłacić ponad 5,1 tys. zł prowizji dla firmy pośredniczącej. – Nie dość, że nie mam z czego kupić kwiatów na handel, to jeszcze muszę im oddać ponad 5 tys. zł, których nie pożyczyłam – mówi pani Anna.
Przeczytaj też:Wyciek PESEL: sprawdź, czy ktoś nie zaciągnął kredytu udając ciebie
Z załamaną kobietą poszliśmy na spotkanie z kierownikiem regionalnym agencji. W trakcie niezbyt przyjemnej rozmowy usłyszeliśmy, ze pani Anna musi złożyć reklamację. Może nie będzie musiała płacić 5 tys. zł prowizji.
W tej sytuacji oszukana kobieta dzisiaj złoży zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa.
– Sprawdzimy, czy można mówić tu o oszustwie. Co de facto musiałoby polegać na celowym wprowadzeniu w błąd lub wykorzystaniu niezrozumienia podejmowanych decyzji – mówi Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Stanowisko firmy |
Kobieta (nie) jest nam winna pieniądze
|