Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lucjan Broniewicz, jedna z najbardziej nietuzinkowych postaci Torunia

Adam Willma
Lech Kamiński
Obok wzorca metra w Sevres powinien zawisnąć portret Lucjana Broniewicza - jako wzorzec szefa. Dyrektor toruńskiego Planetarium pokazał, jak osiągnąć wielką rzecz, idąc pod prąd. Szkoda, że inni nie będą mieli od kogo się tego nauczyć.

- Udało się chyba dlatego, że my wszystko robiliśmy nie tak "jak trzeba" - zastanawia się Jerzy Rafalski, astronom z toruńskiego Planetarium.

Co pani przyszło do głowy?!

Projektor Zeissa odnalazła inspekcja robotniczo-chłopska. Kupił go w latach 70. Poznań na rocznicę kopernikańską. Ale z na budowę planetarium nie wystarczyło pieniędzy, wiec 113 skrzyń z niemieckim sprzętem kurzyło się w magazynie.

Nina Mazurkiewicz, wieloletnia kurator Domu Kopernika w Toruniu zadziałała szybko i już niebawem projektor trafił do Torunia, gdzie ponownie na kilka lat pokrył się kurzem.
Dopiero na początku lat 90. pojawił się lepszy klimat. Tym razem Mazurkiewicz nie miała już ochoty po raz kolejny kopać się z urzędowym koniem i do budowy Planetarium powołała wraz z koleżankami fundację. Groszem sypnęli Niemcy, do stanu surowego dołożył prezydent.
Żeby dokończyć dzieła, trzeba było postawić kogoś na czele. "Kogoś", oznaczało astronoma z profesorskim tytułem. I tu Nina Mazurkiewicz znowu postąpiła nie tak, jak trzeba.
Gdy powiedziała prof. Wilhelminie Iwanowskiej, legendzie polskiej astronomii, że dyrektorem chciałaby mianować młodego historyka, ta zareagowała poirytowaniem: - Co pani przyszło do głowy?!

Smak gwiazd

Ale Mazurkiewicz postawiła na swoim:
- On nie miał wówczas z astronomią nic wspólnego, był młodym pracownikiem naukowym na UMK. Poznałam go przez żonę, z którą razem pracowaliśmy. Często przychodził po nią do pracy i wówczas rozmawialiśmy. To były niesamowite rozmowy, a ja byłam zafascynowana jego osobowością. Ten młody chłopak był wizjonerem - miał pomysł na miasto i traktował go bardzo poważnie.
- Cały Lucjan, on już jako student miał tę swoją charakterystyczną uważność wobec ludzi i spraw - mówi Waldemar Pankowski, były dziennikarz, obecnie w Urzędzie Marszałkowskim. - Dojeżdżaliśmy jednym pociągiem na studia, ja z Barcina, od dosiadał w Piechcinie, więc był czas, żeby pogadać. I rozmawialiśmy - wówczas głównie o historii, która była jego pasją.

Razem z Jerzym Rafalskim Broniewicz otworzył skrzynie z projektorem do planetarium: - Muszę przyznać, że patrzyłem wówczas na Lucjana z pewnym dystansem. Jakoś nie bardzo potrafiłem sobie wyobrazić, że ten młody chłopak będzie dyrektorem poważnej instytucji. A on już wówczas miał jeden cel - żeby w tak bajkowym mieście jak Toruń, w mieście Kopernika, nie tylko opowiadać o gwiazdach, ale pokazywać je ludziom. Przecież nie można tylko mówić ludziom, że mamy wspaniałą fabrykę pierników, trzeba pozwolić, aby nacieszyli się ich smakiem. Tyle, że nie mieliśmy wówczas pojęcia o tym, jak się robi planetarium.

Jak zespół rockowy

Żeby się nauczyć, pojechali do Chorzowa. W tamtejszym planetarium potraktowali ich jak nieszkodliwych wariatów. Owszem, budujcie, ale przecież tak się tego nie robi.
Robi się przy pomocy profesjonalistów. Ci z Zeissa zaproponowali kwotę, od której torunianie zobaczyli gwiazdy. Wybór był prosty - zaprosić do pomocy inżynierów z Jeny albo kupić fotele. Postanowili, że sami złożą aparaturę.

- I to było u nas zawsze najpiękniejsze. Lucjan zawsze był za tym, żeby uczyć się robić samemu - wspomina Rafalski. - Bo najprościej jest złożyć zamówienie i zapłacić za nie wielkie pieniądze. Ale w tym nie ma radości tworzenia, nie kupi się serca.
Tę radość przeżyli, gdy inżynier z Zeissa przyjechał zobaczyć ich dzieło. Nie mógł się nadziwić widząc egzotyczne nakładki umieszczone na stelażach z rurek do łazienkowej armatury. Wypstrykał całą kliszę, a po kilku tygodniach zadzwonił z pytaniem, czy torunianie wyrażą zgodę, żeby Zeiss zastosował ich patenty w najnowszym planetarium w Kuwejcie.

Rafalski: - Jesteśmy jedynym planetarium w Europie, które żyje na własny rachunek, bez dotacji. Lucjan wyszedł z założenia, że z naszym skromnym budżetem nie możemy być filharmonią, ale możemy być zespołem rockowym i w ten sposób również tworzyć muzykę. Więc graliśmy jak zespół, który sam zrobił sobie instrumenty i w którym każdy muzyk liczy się dokładnie tak samo.

Błąd językowy

Budynek zabytkowej gazowni, w którym umieszczono planetarium, Broniewicz oplótł kordonkiem podobnych sobie pasjonatów. I pozarażał tych, którym w podziale obowiązków przypadła praca z dala od gwiazd.

Małgorzata sprzedaje bilety w kasie: - Uwielbiam tę pracę. W dużej mierze dzięki szefowi, który sprawił, że czuliśmy się w planetarium jak rodzina. Rano witał nas uśmiechem, a po południu uśmiechem żegnał. Każdy był dla niego ważny. Nie pamiętam, żeby pozwolił sobie na publiczne krytykowanie kogokolwiek - jeśli miał jakieś uwagi, zawsze przekazywał je w cztery oczy. W jakimś sensie traktowaliśmy go jak ojca, chociaż miał przecież dopiero 50 lat.

Po kilku latach Broniewicz już dwa dyplomy z zarządzania. Znał wszystkie liczące się planetaria w Europie. Z Planetarium w Toruniu uczynił jedną z największych atrakcji grodu Kopernika.
- Pamiętam, jak Lucjan został zaproszony na zjazd planetariów niemieckojęzycznych - uśmiecha się Jerzy Rafalski. - Dyrektorzy licytowali się frekwencją. Ktoś mówił o 60 tys. widzów, kto inny przebił go liczbą 100 tys., więc gdy Lucjan w kuluarach powiedział o naszych 150 tysiącach, sądzono z początku, że to błąd językowy. Ale Lucjan dobrze mówił po niemiecku. Notabene dziś w samym Planetarium mamy 180 tys., a kolejnych 50 tys. w Orbitarium.

Styl jazdy

- Jego ulubionym słowem z niemieckiego słownika było "lagsam" - "powoli". Systematycznie, ale bez nerwów - zapamiętał Pankowski - Nawet niektórzy się podśmiewali, że z kultu wielkopolskiej gospodarności, który wyznawał, przebijało niemieckie uporządkowanie. Nawet w stylu jazdy samochodem - z przepuszczaniem pieszych na przejściu i przestrzeganiem przepisów.
Skrupulatnie prowadzone statystyki pozwalały dokładnie przewidywać frekwencję. Wiadomo było o jakiej porze roku i skąd przyjeżdżają wycieczki.

Rafalski: - W tej rubryce Lucjan prosił, żeby osobno potraktować Poznań. To była jego osobista satysfakcja, że stolica Wielkopolski ściąga do Torunia.
- Przeżyłam 75 lat i miałam okazję pracować w swoim życiu z sześcioma dyrektorami. Nigdy jednak nie spotkałam nikogo takiego, jak Lucjan - twierdzi Nina Mazurkiewicz. - Dwa lata po nominacji, prof.. Iwanowska zmieniła zdanie i pogratulowała mu osiągnięć.
Prof. Roman Backer w latach 80. pracował z Broniewiczem w jednym zakładzie na UMK: - Jego sukces w planetarium mnie nie zaskakuje. Bo pierwsze słowo, które przychodzi mi do głowy w jego kontekście to rozsądek. To był niesłychanie rozsądny człowiek, który nigdy nie wywoływał konfliktów, miał za to ogromna zdolność łączenia ludzi.

- To dziwne, ale nigdy nie słyszałem, żeby mówił podniesionym tonem. Zachowywał szacunek do pracowników nawet wówczas, gdy sytuacje były niezwykle stresujące - przyznaje Krzysztof Semrau, kierownik biura Planetarium.

Człowiek w koncentracie

Nina Mazurkieiwcz długo szuka odpowiedniego słowa: - Był koncentratem człowieczeństwa. W najlepszym tego słowa znaczeniu. Jeśli mogłabym znaleźć jakieś porównanie, to chyba jedynie z księdzem Tischnerem. Świetnie wychowany, kulturalny, dbający o to, żeby nikogo nie urazić, a jednocześnie zarażający ludzi pasją. Z drugiej strony bardzo dbał o to, żeby nigdy nie straciło na tym życie rodzinne. Te proporcje miał precyzyjnie poukładane.

Waldemar Pankowski przypuszcza, że na osobowość Broniewicza wpłynęła głęboka wiara: - Miał rzadką dziś cechę nie opowiadania o swojej wierze, ale życia zgodnego z jej zasadami. I jeszcze jedno - bardzo poważnie traktował słowo. Dotrzymywanie słowa było dla niego oczywistością.
Już kilka lat po objęciu planetarium zaczęły spływać pierwsze ofert polityczne. Nic dziwnego - powszechnie lubiany autor jednego z największych promocyjnych sukcesów miasta był dobrym kąskiem wyborczym. Broniewicz miał zostać wiceprezydentem miasta. Odmówił.

- Mógł doradzać, pomagać, ale nie wchodził w żadne układy polityczne, bo polityka jest zaprzeczeniem tego świata, który udało nam się stworzyć - podkreśla Rafalski. - Świata, w którym nie pieniądze są na pierwszym planie, ale pasja. Świata, w którym można mieć szacunek dla innych i zrozumienie.

Czysta gra

Tętniak uderzył niespodziewanie, podczas drogi. W drobiazgowo opracowanych scenariuszach na rozwój planetarium ten jeden szczegół nie przyszedł nikomu do głowy.
Rafalski: - To, że Lucjana już nie ma jeszcze do mnie nie dotarło. Ale dotrze. Wierzę, że nasz zespół będzie grać tak jak dotychczas. Bez fałszu.
Nina Mazurkiewicz: - Lucjan używał często słowa "wspólnota". Utrzymanie tej wspólnoty będzie pierwszym warunkiem dla jego następcy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska