https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ludzie dla ludzi i chce się żyć

Roman Laudański [email protected]
Stowarzyszenie "Ludzie ludziom” w Sali Doświadczania Świata Specjalnego Ośrodka Szkolno - Wychowawczego w Chełmnie.
Stowarzyszenie "Ludzie ludziom” w Sali Doświadczania Świata Specjalnego Ośrodka Szkolno - Wychowawczego w Chełmnie. Fot. autor
Narodziny niepełnosprawnego dziecka to dla rodziców tragedia i trauma.

Ile może być niepełnosprawnych dzieci i młodzieży w Chełmnie i okolicy? Ponad trzysta. Pomaga im chełmińskie Stowarzyszenie "Ludzie ludziom".

Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy w Chełmnie. Stowarzyszenie korzysta tu z pomieszczenia, gdzie stworzyło Salę Doświadczania Świata. Wyposażone jest w wielkie łóżko z lustrami oraz rekwizyty pomagające niepełnosprawnym odbierać bodźce. Patrząc na ludzi ze stowarzyszenia doświadczam ich bezinteresowności i dobroci, którymi dzielą się z potrzebującymi.

- Mają nie tylko dobre serca, ale i fantastyczną urodę - powie ktoś, kto obserwuje stowarzyszenie w działaniu. Pomińmy Darka Jacha, który jako jedyny facet (płeć - jak wiadomo - brzydka) uczestniczy w comiesięcznym spotkaniu. Panie to już zawrót głowy. Prędzej można by się ich było spodziewać w salonach piękności niż tu, gdzie po prostu ciężko pracują z niepełnosprawnymi dziećmi i ich rodzicami.

Na godzinę przed spotkaniem siedzimy w Sali Doświadczania Świata z Dariuszem Jachem (to radny, jego żona Basia też jest w stowarzyszeniu) i Dorotą Hennig.

Dorota jest uśmiechniętym wulkanem energii. W marcu widziałem ją w akcji, gdy stowarzyszenie organizowało w auli chełmińskiego Liceum Katolickiego spotkania z rehabilitantami dla niepełnosprawnych dzieci i ich rodzin. Bez dwóch zdań absolutny profesjonalizm działania członków i wolontariuszy.

Zagubieni i bezradni
- Dla rodziców narodziny niepełnosprawnego dziecka są najczęściej tragedią - mówi Darek Jach, zwany "Jachem". - Rodzinie może grozić po prostu rozpad.

- Pomocy potrzebuje nie tylko dziecko, ale i rodzice - mówi Dorota Hennig. - Są zagubieni, bezradni i zmęczeni. Nie wiedzą, gdzie szukać pomocy.

"Jachu" opowiada o Holandii, w której, gdy tylko w czasie ciąży pojawia się podejrzenie niepełnosprawności u dziecka, rodzice natychmiast otaczani są opieką psychologiczną. Po porodzie zaraz następuje diagnostyka dziecka i natychmiastowa informacja, gdzie szukać pomocy. A w Polsce?

- Już jest trochę lepiej, ale zdarza się jeszcze na porodówce, że rodzice usłyszą od położnej, pielęgniarki lub lekarza, iż z ich dziecka nic nie będzie. Jak by im mało było szoku, że ich wymarzone i wyczekane dziecko urodziło się np. z zespołem Downa - mówią. - Chwała tym rodzicom, którzy nie zostawiają wtedy maleństwa w szpitalu.

Dariusz Jach - koordynator grupy samopomocowej dla rodziców - współpracuje obecnie z osiemnastoma rodzinami, w których urodziły się niepełnosprawne dzieci.

Wspomina, że jeszcze dwa lata temu zdarzało mu się słyszeć na wsi, iż niepełnosprawne dziecko to efekt uroku rzuconego na ciężarną matkę.

Opowiada: - Na początku jest szok. Dla rodziców życie po prostu się załamuje. To pierwszy etap. Drugi polega na szukaniu cudownego leku lub lekarza, który wyleczy ich dziecko.

- A upośledzenia (lekkiego umiarkowanego, znacznego i głębszego) wyleczyć nie można - dodaje Katarzyna Jakimowska. - Upośledzenie jest stanem organizmu. Do tego dochodzą sprzężenia - np. autyzm, ADHD czy choroby psychiczne.

Trzecim etapem jest przyzwyczajanie się do niepełnosprawnego dziecka. Rodzice już wiedzą, że nie ma cudownych leków i zaczynają szukać długofalowej pomocy. - Tylko często tracą kilka lat bez terapii, zamiast szukać od razu przedszkoli integracyjnych - odpowiada Dorota Hennig.

Ostatni etap to codzienna egzystencja i terapia (lub jej brak) połączona z wysiłkiem rodziców.

Wzajemne uzależnienie
Opowiadają, że wielu rodziców nie zdaje sobie sprawy, że ich dziecko nie musi całymi dniami przebywać w domu, bo może być zabierane na zajęcia.

- Okazuje się, że po dziecko ktoś może rano przyjechać, później je odwieźć, a i tak rodzice boją się wypuścić je spod skrzydeł - opowiadają.

- I to nie dziecko uzależnione jest od rodziców, ale rodzice od dziecka - wtrąca "Jachu". Dorota: - Każdy przypadek jest indywidualny, na to nie ma mocnych.
Darek: - Uświadamiam rodzicom, że sukces ich dziecka zależy od nich, od ich aktywności, bo grupa osiemnastu rodzin jest siłą, która może coś załatwić.

Przykłady? Wszyscy mówili, że przydałby się basen. Jako grupa wysłali list do burmistrza i okazało się, że mają zgodę. W każdą niedzielę korzystają z basenu.

Pomagają też sobie wzajemnie. Jedna z mam ma większe doświadczenie w zdobywaniu pieniędzy z różnych funduszy. Zorganizowali spotkanie, na którym podpowiadała innym, do kogo mogą zwrócić się o pomoc. Spotykają się też towarzysko, np w kręgielni.

Opowiadają: - Rodzice muszą również mieć czas wolny dla siebie, bo wtedy będą mieli więcej sił dla swoich dzieci.

Od punktu do punktu
Początek zebrania. Kanapa w Sali Doświadczania Świata zapełnia się kolejnymi osobami. Najpierw żartują, śmieją się. Po chwali Katarzyna Jakimowska z żelazną konsekwencją pilnuje omawianych tematów. Pokazują dwa worki misiów przywiezione do Chełmna przez zaprzyjaźnionych Holendrów. Przez chwilę zastanawiają się, czy w Chełmnie można byłoby zorganizować szkolenie: teatr uliczny? Kolejny punkt, to problem seksualności niepełnosprawnych. Ktoś zapewnia, że Holendrzy znaleźli już panią, która się w tym specjalizuje. Darek opowiada o ostatnim spotkaniu z rodzicami. Następny temat - podzielić na mniejsze grupy dzieci korzystające z zajęć ogólnousprawniających. Łatwiej będzie pracować.

Omawiają wszystkie projekty, dofinansowania. Co przeszło, co przepadło. Narzekają, że ogłaszane są konkursy na konkretne imprezy, a nikt nie przewidział, że są tacy zapaleńcy jak oni, którzy pracują z niepełnosprawnymi przez cały rok.

- Jesteśmy poklepywani po plecach. Mówią nam: - fajnie, fajnie, ale nikt nie ma możliwości finansowania tego, co robimy przez cały rok. Urzędnicy nie przewidzieli, że tak można pracować!

Dalej, potrzebują osoby, która zdobędzie uprawnienia kierownika obozu. Właśnie przygotowują się do tegorocznego. - Na jednym z obozów urządziliśmy ognisko i koncert karaoke. A tu przyjeżdża policja, bo już było po ciszy nocnej. Panowie, zlitujcie się, chcemy sobie pośpiewać - prosili. - Zostańcie z nami i też śpiewajcie.

Policjanci rozejrzeli się po roześmianych twarzach rodziców i dzieci. I odjechali.
Ustalają, kto pojedzie na obóz? Kolejne ręce podnoszą się w górę. Dzielą obowiązki, odpowiedzialność.

Hania proponuje, by tegoroczny obył się pod hasłem "W świecie teatru". Zastanawiają się, kogo zaprosić? Śmieją się przy wymienianiu kolejnych nazwisk znanych aktorów. A może teatr cieni?
- Sami damy radę!

Nie rzucają słów na wiatr. Hanna Zaporowicz i Ilona Katrzyńska nauczyły się od Holendrów grania roli klaunów. Mają rekwizyty, stroje i świetnie łapią kontakt z publicznością.

- Początek był ciężki, ale trzeba było przełamać bariery - wspominają. - Gramy we dwie, improwizujemy. A dzieciaki się śmieją i o to chodzi.

- Dzięki stowarzyszeniu wszystko nie jest na jednej głowie - tłumaczy Katarzyna - Wiemy, kto w czym jest dobry. W projektach, pracy z rodzicami, terapii. Cześć osób poznała się wcześniej w chórze, działamy w innych stowarzyszeniach. Dobrze, że możemy i lubimy pomagać dzieciakom. Patrząc na ich sukcesy - po postu serce rośnie.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska