MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Luźniej znaczy więcej

Tadeusz Jacewicz

     Bezrobocie w Polsce rośnie szybciej od tempa dyskusji na temat jego przyczyn, skutków i możliwości zahamowania. W III Rzeczypospolitej nie wykształciliśmy jeszcze instynktu, który włączałby dopalacze instytucjom państwa w momentach zagrożenia. Nasz model życia publicznego przypomina raczej PRL, kiedy publicznie o czymś dyskutowano, żeby zamazać i zagadać problem, niż mechanizmy brytyjskie. Tam, w momentach ważnych i kryzysowych, przez państwo, społeczeństwo przebiega jakiś impuls, podrywający do działania i jednoczący wszystkich. Tego na razie nie mamy. Szkoda, bo taka jedność poglądów i działań przydałaby się w zwalczaniu bezrobocia. To jest wielowymiarowa plaga. Tragedia, tocząca się na rozlicznych płaszczyznach. Destrukcja, sięgająca głębiej niż to na rzut oka wygląda. Liczbę 3,3 miliona bezrobotnych trzeba pomnożyć przez trzy czy cztery, czyli przez przeciętną rodzinę. Wtedy otrzymamy wskaźnik prawdziwego zasięgu niszczącego oddziaływania bezrobocia na Polskę. Jest to nędza materialna, tragedie osobiste, gorycz znajdujących się w ślepym zaułku rodzin, zmarnowane najlepsze lata dzieci, choroby i samobójstwa dorosłych. Bezrobocie to nie jest zjawisko czysto ekonomiczne czy społeczne. To choroba, która uderza znienacka i pozostawia trwałe ślady. Można ją leczyć, ale jeszcze lepiej do niej nie dopuszczać. Walka z bezrobociem musi być obsesją każdego człowieka, który pełni jakąkolwiek funkcję publiczną, od Pałacu Prezydenckiego po gminę. Żaden myślący Polak nie może od tej klęski uciekać. Nie wystarczy mówić, nawet najmądrzej. Potrzebna jest ogólnonarodowa mobilizacja, tak jak w czasie wojny. Bo jest to wojna, niebezpieczna i trudna do wygrania. Rząd podjął próby zaatakowania problemu. Reformowanie kodeksu pracy jest pierwszą potyczką tej kampanii. Jeszcze nic nie zdecydowano, dopiero mówi się o koncepcjach, a już podniósł się chór protestujących. Dwie wielkie centrale związkowe, NSZZ "Solidarność" i OPZZ, normalnie wylewające na siebie kubły pomyj, tym razem połączyły siły, żeby zaprotestować przeciwko "próbom ograniczania praw pracowników".
     Związki zawodowe mają u nas przywileje, jakich próżno szukać gdzie indziej. Aparatczycy utrzymywani są przez zakłady pracy, biura związkowe też. Łatwiej jest wygrać kilkanaście milionów w lotka niż zwolnić z pracy związkowego biurokratę. Ci ludzie wiedzą tylko jedno: trzeba walczyć o to, co mają, a mają sporo. I walczą. Nie analizują trendów na rynkach światowych, nie podsuwają alternatywnych koncepcji marketingowych, tylko awanturują się o wszystko. Nasze związki, jak pół wieku temu bywało, potrafią tylko jedno: zrobić zadymę przed urzędem premiera i wywrzaskiwać swoje żądania. Teraz bonzowie zjednoczyli się przeciwko nowelizacji kodeksu pracy, ułatwiającej zwalnianie pracowników. Propagandowy pretekst jest dobry - ochrona biednych ludzi przed samowolą krwiopijców. Tylko że jest to argument równie fałszywy, jak ludzie, którzy go głoszą. Nikt nie zwalnia dla przyjemności. Sztucznie utrzymywane zatrudnienie kilku osób prowadzi na ogół do tego, że pracę traci kilkanaście czy kilkadziesiąt. Ekonomia to nie poezja, tam nie ma miejsca na fantazję. Tam gdzie łatwo zwalniają, tam jeszcze łatwiej przyjmują. Na elastycznym prawie pracy zbudowana jest potęga amerykańskiej gospodarki. Zanim nam na ściernisku wyrośnie San Francisco, musimy popatrzeć na kalendarz. To jest XXI wiek, nie połowa XX. Dzisiaj tam, gdzie jest luźniej, tam jest więcej. Pracy, dobrobytu, wolności.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska