Do Salzburga na początku sierpnia przyjeżdża się na festiwal. To wydarzenie, które przez sześć tygodni przyciąga do miasta Mozarta wielbicieli teatru, opery i muzyki poważnej z całego świata.
Trzej ojcowie
Zaczęło się w 1920 roku. Wtedy to trzej wybitni twórcy: Max Reinhardt - reżyser, Richard Strauss - kompozytor oraz Hugo von Hofmannsthal - pisarz powołali do życia Festiwal Salzburski. Na placu Katedralnym wystawili po raz pierwszy sztukę Hofmannsthala "Jedermann", czyli opowieść o życiu i śmierci bogatego człowieka. Do dziś "Jedermann" to oczko w głowie organizatorów każdej kolejnej edycji festiwalu, którą co roku zachwycają się widzowie i krytycy. Od samego początku jego twórcom marzyło się wybudowanie Domu Festiwalowego. Jednak wszelkie inicjatywy kończyły się niepowodzeniem. Co prawda sztuki były wystawiane. Gdzie? W pomieszczeniach byłej stajni dworskiej.
Chyba nikt nie przypuszczał, że to właśnie w tym miejscu powstanie dzisiejsza elegancka dzielnica festiwalowa. Dziś przedstawienia można oglądać w trzech teatrach: w Wielkim Domu Festiwalowym (otwartym w 1960 roku), Małym Domu Festiwalowym oraz w Letnim Maneżu.
Nie tylko teatr
Ale nie tylko teatrem żyje festiwal. Do Salzburga ściągają także melomani. Tegoroczny festiwal, 24 lipca, otworzyły dwie sztuki: "Jedermann" i "Król Artur" oraz dwa koncerty: pierwszy w wykonaniu filharmoników w Wiednia, a drugi zagrała Mozarteum Orchestra z Salzburga. Repertuar jest bardzo bogaty: 13 sztuk teatralnych, tyleż samo koncertów oraz 7 oper. A wszystko to w zaledwie pięć tygodni - do 31 sierpnia.
Co można zobaczyć i usłyszeć? M.in.: "Wojnę i pokój", "Cosi Fan Tutte". "Kawalera Czerwonej Róży", "Edwarda II" oraz "Mozart Matinees". - Nasza strategia jest prosta: program musi być tak zróżnicowany, by przciągnąć zarówno starszych, jak i młodszych. Każdy musi w nim znaleźć coś dla siebie. Oczywiście, często słyszymy głosy, by grać tylko Mozarta i wystawiać wyłącznie sztuki słynnych pisarzy. Ale tak przecież nie można! Promujemy również młodych, współczesnych twórców - mówi Peter Ruzicka, dyrektor artystyczny Festiwalu Salzburskiego. Helga Rabl-Stadler, prezydent Festiwalu dodaje: - Co roku, po raz kolejny przyjeżdżają do Salzburga całe wielopokoleniowe rodziny. Jesteśmy dumni, gdy słyszymy, że trafiliśmy w gusta każdego z ich członków.
Jesli ktoś nie zna niemieckiego to ma problem, bo sztuki wystawiane są tylko w tym języku. Ale dobra wiadomość dla miłośników oper: tekst wyświetlany jest również po angielsku.
To prestiż
Dla artystów występ na deskach teatru czy opery w Salzburgu to powód do dumy. Sopranistkę Helen Donath w tym roku możemy podziwiać jako Despinę w operze "Cosi Fan Tutte" Wolfganga Amadeusza Mozarta. Festiwal Salzburski darzy szczególnym sentymentem. - Po raz pierwszy wystąpiłam tutaj w 1967 roku. To magiczne przeżycie występować w mieście, w którym żył Mozart - przyznaje. To właśnie utwory Mozarta, jak również Verdiego i Pucciniego, najchętniej wykonuje. Jednak jej ulubiona opera to "Kawaler Czerwonej Róży" Richarda Straussa. - Uwielbiam występować w sukniach z minionych epok. Niemniej również cenię sobie dzieła współczesnych twórców. Muszę przyznać, że są doskonale napisane - opowiada. Choć w "Cosi Fan Tutte" śpiewa po niemiecku, to w swojej ponad 40-letniej karierze wykonywała wiele utworów w innych językach. - Po angielsku, włosku, czesku, a dwa lata temu nawet śpiewałam piosenkę hawajską. Po polsku? Nie, niestety, jeszcze w tym języku nie śpiewałam - opowiada z uśmiechem.
Miliony na festiwal
Aby uczestniczyć w Festiwalu trzeba mieć bardzo gruby portfel. Bilet na operę kosztuje ponad 300 euro. Tańsze są sztuki teatralne - już od ponad 20 euro. Wpływy z biletów, których rocznie sprzedaje się około dwustu tysięcy, to poważny zastrzyk gotówki. Ale nie jedyny. Dużo pieniędzy dają sponsorzy.
Czy festiwal potrzebuje reklamy? Gerbert Schwaighofer, jego dyrektor handlowy mówi wprost: - Nie. To tak wyjątkowe, prestiżowe wydarzenie, które odbywa się tylko raz w roku. Nie ma więc potrzeby, by je nagłaśniać w prasie, radio czy telewizji. Ma swoich stałych gości i równie wiele osób, które chcą w nim uczestniczyć po raz pierwszy. Nie narzekamy na frekwencję.
Z przepychem
Obowiązuje generalna zasada: na festiwalu się nie oszczędza. A przede wszystkim na kostiumach. Garderoby, w których przechowywane są kreacje, przyprawiają o prawdziwy zawrót głowy. Wszystkie dopracowane są w najmniejszym szczególe i tylko czekają "na włożenie". Zdarza się, że dla jednej solistki szyte są dwie takie same suknie. - Tak jest w przypadku np. głównej bohaterki opery "Kawaler Czerwonej Róży". Z pozoru kreacje wyglądają identycznie. Ale tak naprawdę, to różnią się "wewnętrzną konstrukcją". Jedną artystka ubiera do scen śpiewanych "na stojąco", a drugą, gdy, na przykład, musi się nachylić lub położyć. Chodzi o to, by halki zawsze odpowiednio się układały - usłyszeliśmy w garderobie.
Co dzieje się z kreacjami po zakończeniu Festiwalu? Zostają później wykorzystane, jeśli opera będzie jeszcze grana albo trafią na aukcję, gdzie każdy (oczywiście z odpowiednio grubym portfelem) będzie mógł je nabyć.
I jak tu nie przyjechać na Festiwal do Salzburga? A jak się już przyjedzie, to koniecznie trzeba klaskać i mocno potupać po zakończeniu sztuki. To oznaka, że bardzo nam się podobało.
Magiczny festiwal
Małgorzata Wąsacz [email protected]
- Skąd jesteś? - zapytał mnie w miejskim autobusie pewien Austriak. - Z Polski. - Przyjechałaś na festiwal? - A jak myślisz?