Spokojny, ułożony, samodzielny i dojrzały jak na swój wiek chłopiec. Tak o 11-latku mówi personel domu dziecka, do którego trafił Filipek.
Chłopiec nie jest zaskoczony sytuacją. Od zeszłego tygodnia znowu tutaj przebywa. Mama ponownie znalazła się w szpitalu. To dłuższy, planowy pobyt w lecznicy. Bydgoszczanka wytłumaczyła synkowi, że w placówce będzie do połowy sierpnia. On to zrozumiał.
Pierwszego dnia Filip zachowuje się nieswojo. Potem czuje się w domu dziecka, jak u siebie. Ma kolegów, koleżanki, wspólne z nimi zainteresowania. Podoba mu się, że tutaj tyle dzieci, a w domu mieszka tylko z mamą.
Większość wychowanków po ukończeniu 18 lat musi wrócić do domu
Pobyt tymczasowy
Przypadek Filipa nie jest odosobniony. Czasem dom dziecka traktowany jest jak... hostel.
- Kilka razy do roku trafiają do nas dzieci, których rodzice nie mogą się nimi zaopiekować. Nie mają nikogo, kto podczas ich nieobecności mógłby się małolatami zaopiekować - mówi Krzysztof Jankowski, dyrektor Bydgoskiego Zespołu Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych.
To przeważnie rodzice, którzy nie mają bliższej rodziny, decydują się na niekonwencjonalne rozwiązanie. Opłacają pobyt malca w placówce.
Weźcie te dzieci
Ale nie zawsze są to rodzice. Niedawno do domu dziecka zadzwoniła kobieta. Jej siostra (samotna matka) wyjechała za granicę do pracy, bo tutaj nie mogła znaleźć zajęcia. Zgodziła się zaopiekować siostrzeńcami. Przerosło ją to.
- Nie radzę sobie - przyznała z płaczem przez telefon pracownikowi domu dziecka. - To były zawsze takie fajne, grzeczne dzieciaki, a teraz buntują się. Chyba dlatego, że tęsknią za mamą.
Co było dalej z trójką dzieci? O tym czytaj dziś w papierowym wydaniu "Pomorskiej".