Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcin Lewandowski: Delektuję się mistrzowskim tytułem [wywiad wideo]

PAWEŁ SKRABA, ARTUR KLUSKIEWICZ
Złoty "Laur Królowej” dla Marcina Lewandowskiego jest równie cenny, jak medal mistrzostw Europy
Złoty "Laur Królowej” dla Marcina Lewandowskiego jest równie cenny, jak medal mistrzostw Europy fot. Paweł Skraba
Rozmowa z Marcinem Lewandowskim, biegaczem Zawiszy Bydgoszcz, mistrzem Europy w biegu na 800 m.

- Tytuł najlepszego biegacza Europy na 800 m spowodował, że przestałeś być anonimowy. Jak radzisz sobie z presją?
- To, co działo się po mistrzostwach, było dla mnie samą przyjemnością. Prawdziwą sztuką było natomiast poradzenie sobie z presją tuż przed zawodami. Jechałem do Hiszpanii w roli faworyta. Kibice wieszali mi złoty medal na szyi przed startem. Niewiele osób zwróciło uwagę, lecz startowałem z niebieskim numerkiem przeznaczonym właśnie dla głównego pretendenta do zwycięstwa. Presja była ogromna. Pokazałem, że potrafię sobie z nią poradzić. Teraz delektuję się mistrzowskim tytułem, no i oczywiście bieganiem.

Cierpliwie, na szczyt

- Przed startem w finale pojawiły się niesamowite emocje?
- Wielką rolę w moim sukcesie odegrał mój brat, Tomek. Ma właściwe podejście do zawodnika. Starał się uspokajać i tłumaczył, żebym jak najmniej myślał o oczekiwaniach i był cierpliwy. Wielokrotnie prowadziliśmy rozmowy, nie tylko o samym biegu. Jak widać, dało to niezły efekt.

- Czy sukcesy przed laty, w juniorskich zawodach pozwoliły ci uwierzyć w siebie?
- Umiejętność radzenia sobie podczas zagranicznych mityngów, walki z lepszymi ode mnie przyszła z czasem. Trenuję, owszem, już kilkanaście lat, nauczyłem się zwycieżać w gronie juniorów. Najwięcej dały mi jednak pojedynki z najlepszymi biegaczami na świecie. Najłatwiej startować w mityngach drugiej kategorii, gdzie możesz spokojnie wygrać, przy okazji zarobić dobre pieniądze. Mnie interesowała wyłącznie rywalizacja ze światową czołówką. Nabrałem pokory wobec siebie, kiedy przybiegałem na końcu stawki. Później piąłem się systmatycznie w górę. Kończyłem bieg na szóstym, siódmym miejscu, ale już nie zamykałem stawki. Co roku było coraz lepiej; finiszowałem w środku, czasem zdarzyło się wskoczyć na podium. I wbiegłem na szczyt, z którego nie zamierzam spaść.

- Złoto w Barcelonie mocno zmieniło twoje życie?
- Niewiele. Jestem takim samym człowiekiem i zawodnikiem, jakim byłem wcześniej. Być może bardziej rozpoznawalnym niż przed mistrzostwami. I na pewno udzielam więcej wywiadów. Ale jestem w stanie zrozumieć, że sukces musiał się wiązać z takim stanem rzeczy. Jest także coraz więcej związanych z tym wyjazdów, czy to do TV w Warszawie, czy też jestem zapraszany do udziału w sesjach fotograficznych. Tak "ciężkiej" pracy życzę każdemu.

- Gdyby jednak nie ta ciężka praca, nie wywalczylbyś tytułu mistrza Europy i miejsca w pierwszej dziesiątce plebiscytu na najlepszego lekkoatletę Starego Kontynentu.
- Moje motto sportowe brzmi: "Patrz tam, gdzie wzrok nie sięga". Patrzę więc perspektywicznie i widzę, że mogę mieć złoty medal igrzysk olimpijskich. Do tego potrzeba ciężkiej pracy i mnóstwa szczęścia. Wiem, że tego dokonać.

- Udany start na igrzyskach Olimpijskich w Londynie jest dla ciebie priorytetem?
- Do występu w Londynie przygotowuję się od dawna. Złoty medal mistrzostw świata juniorów, czy ostatni krążek z europejskiego czempionatu są kolejnymi etapami do najważniejszego celu - medalu olimpijskiego. Nie mogę jednak wykluczyć, że przyjdzie mi o niego walczyć dopierona kolejnych igrzyskach w Rio de Janeiro. Będę wówczas w optymalnym wieku - 29 lat - i moje doświadczenie okaże się na tyle wystarczające aby stanąć na podium.

Zaproszenie do "fabryki mistrzów"

- Masz już rozpisany program przygotowań na następny sezon?
- Po ciężkim roku, przez miesiąc odpoczywałem. Niebawem pojawię się w Bydgoszczy, skąd wyruszę na zgrupowanie w Kenii. Zdecydowaliśmy się powtórzyć zeszłoroczny sposób przygotowań i mamy nadzieję, że zaowocuje podobnymi sukcesami. Absolutnie nie odpuszczę sobie przyszłorocznego sezonu. Będę trenował i startował normalnie. Większy nacisk położymy jednak tym razem na trening szybkościowy.

- Skąd w ogóle narodził się pomysł, żeby akurat w Kenii trenować przed sezonem?
- Sam nigdy nie myślałem o wyjeździe do Kenii. Zgrupowanie w tym kraju zaproponował mi mistrz olimpijski Wilfred Bungei.

- Gdzie mieszkaliście w Kenii?
- Wraz z bratem zostaliśmy zaproszeni do domu Bungei. Byliśmy gośćmi jego rodziny - żony i dwójki ich małych dzieci.

- Jak reagowali tubylcy, gdy widzieli białego człowieka biegającego po kenijskich duktach?
- Muszę tutaj dodać, że mieszkaliśmy w rejonie Nandi Hills, gdzie jest to tzw. "fabryka mistrzów". W promieniu kilku kilometrów mieszka tam i trenuje wielu świetnych zawodników. Codziennie trenowaliśmy wraz z nimi biegając i podziwiając krajobrazy herbacianych plantacji. Tubylcy? Dołączali do nas i biegli razem z nami, czasem krzyczeli coś w ich języku, wymachiwali rękoma, przybijali piątki i zapraszali na kenijską herbatę. Pychota!

- Tamtejsza kuchnia nie przerażała was?
- Nie, na szczęście Bungei dostosował jadłospis do kuchni europejskiej. Nie mieliśmy problemów z posiłkami. Często jedliśmy makarony czy ryż, więc składniki używane w każdym polskim domu. Zdarzało się, że przyrządzał swoje przysmaki i nie wypadało nie skosztować tych potraw. Moim ulubionym daniem jest "czapami", coś w rodzaju naszego naleśnika.

- Bieda panuje również w tamtejszej lekkoatletyce? Jak wygląda jej organizacja w Kenii?
- Nie miałem okazji dokładniej przyjrzeć się warunkom organizacyjnym. Z tego co zdążyłem się zorientować tylko w stolicy kraju, Nairobi, znajduje się stadion i tartanowa bieżnia do treningów. Tam, gdzie mieszka Bungei, nie ma mowy o takim obiekcie. Nie ma to zresztą znaczenia, czy trenujemy na bieżni, czy w siłowni. Przebiegamy codziennie wiele kilometrów. A zapewniam - terenów do dłuższych biegów w Afryce nie brakuje. Koło Bungei są plantacje herbaty. Wspaniale biega się w takim krajobrazie.

Thriller we własnym M

- Z tego co wiem, podróżujesz regularnie między Bydgoszczą a Szczecinem. Nie męczy cię to?
- Jestem studentem Uniwersytetu Szczecińskiego na kierunku wychowanie fizyczne. Sport sportem, lecz w życiu trzeba zdobyć wykształcenie. Jestem na trzecim roku i planowany termin oddania pracy licencjackiej przypada na połowę lutego przyszłego roku. Jej temat obejmuje mój roczny cykl przygotowań do biegów na 800 metrów. Wierzę, że przez najbliższe miesiące zaliczę studia i wtedy będę mógł spokojnie przeprowadzić się do Bydgoszczy. Pod warunkiem, że otrzymam mieszkanie od klubu, sponsorów, prezydenta lub kogoś innego, bo na kupno własnego mnie nie stać.

- Nie masz wiele wolnego czasu...
- Uczelnia, treningi, spotkania z moją dziewczyną Magdą - tak wygląda mój dzień. Czasem znajdę jeszcze czas dla przyjaciół i na swoje inne zainteresowania. Uwielbiam wędkować, posłuchać dobrej muzyki, nie stronię od książek historycznych i zagadkowych thrillerów. Większość czasu spędzam jednak na zgrupowaniach.

- Ile kilometrów przebiegasz podczas zgrupowań?
- Dziennie około 30. W tygodniu wychodzi 180.

- Czyli do Londynu przebiegniesz tylko ponad 16 tysięcy...
- (śmiech). Boże, nie! Taka odległość dzieli mnie od medalu? Jestem przerażony!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska