- Kilka tygodni temu wojsko izraelskie atakując obiekty Hamasu, zniszczyło między innymi meczet, szpital, apteki, uniwersytet i siedziby organizacji charytatywnych - mówi Tomasz Michnik, współorganizator toruńskiej manifestacji.
-Zginęło ponad tysiąc trzysta osób, w tym kilkaset dzieci. Zniszczoną infrastrukturę Palestyńczycy będą odtwarzali wiele lat. Nie chcemy, by ludzie o tym zapomnieli, tak jak o Tybecie po zakończeniu Igrzysk w Pekinie . - Jesteśmy tu, by zaprotestować przeciw izraelskiej przemocy. Ważny jest każdy gest solidarności - dodaje Bartosz Grucela.
Młodzi pacyfiści z kilku toruńskich organizacji dwukrotnie przemaszerowali ulicami Szeroką i Królowej Jadwigi z transparentami. Rozdawali ulotki i zachęcali, by torunianie wysyłali do izraelskiej ambasady wiadomości z poparciem dla Palestyńczyków. Ich akcji przyglądało się kilkuset osób.
- Zakładam, że nikomu nie podoba się konflikt izraelsko-palestyński. Ale takie manifestacje nie mają sensu, bo nieważne jak głośno ci ludzie krzyczą, i tak nie usłyszy ich nikt, kto mógł by to zmienić - twierdzi Arek. Innego zdania jest Irena, turystka z Gdańska.
- Będąc tutaj pokazujemy, że sytuacja w Gazie nie jest nam obojętna i być może tym zmobilizujemy rządzących do działań na rzecz pokojowego zakończenia tego konfliktu - mówi kobieta.
Po marszu organizatorzy rozdawali wegetariańskie posiłki w ramach akcji "Jedzenia zamiast bomb". Kilkadziesiąt osób obejrzało też film o palestyńsko-izraelskim konflikcie.