pomorska.pl/inowroclaw
Więcej informacji z Inowrocławia znajdziesz na stronie www.pomorska.pl/inowroclaw
Zanim żona go opuściła tłumaczyła, żeby się zmienił. Ale on za mocno był związany z alkoholem. - Podpisałem na siebie bat. Wódka się lała w kieliszka, a ja zamroczony coś podpisałem i tak się wymeldowałem ze swego mieszkania - opowiada. Stał się bezdomnym.
Bóg nad nim czuwa
Spał, gdzie się tylko dało: w piwnicach, po rowach, a nawet na wysypisku. - Jak ludzie wywozili tu ciuchy, te lepsze sobie podbierałem, przykrywałem się nimi i spałem - wspomina. Spał w deszczu. Spał też w mrozie. - Nie zliczę, ile razy ściągali mnie z drogi na wpół zamarzniętego. Grabarzowi już kilka razy spod łopaty uciekłem - wyznaje.
Przeżył kilka czołowych zderzeń z samochodami i rowerami. Pojazdy trafiały do kasacji, a on z siniakami na całym ciele tułał się dalej.
Pamięta jedną taką wigilię. Pracował wówczas w GS-ach, na spędzie. Była wódka. Znów popił i to zdrowo.
- Miałem nowy pasek, był za krótki. Wziąłem więc gruby łańcuch od byków, doszkutowałem go do paska. Chciałem się wieszać. Pasek był nowiutki, ze skóry. Pękł... To Bóg nade mną czuwał - mówi z przekonaniem.
Chodził na kolanach
Trafił na terapię do Czerniewic. Nie pił prawie cztery lata, aż do tegorocznych dożynek. - Piłem oranżadę. Niewiele brakowało do pełnej szklanki. Kolega stwierdził, że łyk wódki mi nie zaszkodzi. Dolał. Potem było piwo, wino, wódka... I znalazłem się w szpitalu. Nie wiem co się ze mną stało. Byłem cały poparzony: ręce, plecy. Chodziłem na kolanach. To Bóg mnie uratował - znów wraca do tej samej puenty.
Prawie miesiąc leżał w szpitalu. Wyszedł z tego. Trafił do schroniska imienia Brata Alberta w Inowrocławiu. Chce tu pozostać tak długo, jak się tylko da. Nie chce już spać pod chmurką. - Mam już prawie 60 lat. Nie mam na to zdrowia. To alkohol je zjadł - przekonuje.
Przestroga dla innych
Zapewnia, że już nie tknie wódki.
- Doktor tak mi powiedział: "dobrze, że skończyłem na kolanach, bo mógłbym być do końca życia przykuty do łóżka" - mówi i opiera się o kulę, która pożyczył mu kolega ze schroniska. Jest mu tu dobrze. Szybko znalazł przyjaciół. Systematycznie chodzi do kościoła. Zapewnia, że to bardzo mu pomaga. - Człowiek już przynajmniej nie chodzi taki obłąkany - zauważa.
Pan Zdzisław przez alkohol stracił żonę i dzieci. Pogrzebał swoje normalne życie. Dziś próbuje stanąć na nogi. Postanowił nam opowiedzieć tę historię, bo - jak twierdzi - chce przestrzec innych. On takie życie już przetestował. Nie warto iść w jego ślady.