Zgodnie z prawem pieniądze z Gminnego Funduszu Ochrony Środowiska można wydatkować na sześć celów. Jednym z nich jest "utrzymywanie i urządzanie terenów zieleni". Rada Miasta ustaliła, że wnioskodawcy mogą otrzymać bezzwrotną dotację, do 30 proc. wartości przedsięwzięcia. Wnioski przyjmuje i opiniuje magistracki wydział środowiska. Ostateczna decyzja należy do prezydenta Torunia.
Chcieli 60 tys. zł
Dotacje mogą otrzymać nie tylko instytucje publiczne (szkoły i urzędy), spółdzielnie mieszkaniowe, związki wyznaniowe, ale także prywatne firmy. Tak się jednak składa, że do tej pory jedyną prywatną firmą, która złożyła wniosek i miasto przyznało jej, i to od razu 30 tysięczną dotację, jest "Nomet". Spółka, której wiceprezesem jest Janusz Strześniewski, były wiceprezydent, dziś wiceprzewodniczący klubu radnych "Obywatele Torunia".
"Nomet" początkowo wnioskował o kwotę dwa razy większą. Magistraccy urzędnicy zakwestionowali jednak wyliczenia kosztorysu (firma zadeklarowała, że prace ziemne wykona własnym siłami). Ostatecznie stanęło na 30 tys. zł. Taką sumę zaakceptował prezydent Michał Zaleski i na taką kwotę podpisano umowę.
Dotacja dla "Nometu" jest kilka razy większa od tych jakie otrzymali inni wnioskodawcy. Na przykład przedszkola dostały: "Pod Muchomorkiem" - 12.600 zł, "Leśny Ludek" - 8.800 zł, "Alfik" - 5.700 zł. Inni jak klub sportowy "Bielawy" - 5 tys. zł, SM "Na Skarpie" - 12.000 zł, franciszkanie z Podgórza - 4.800 zł.
Na ratowanie zagrożonych przez szrotówka ginących masowo kasztanowców miasto wydało z Gminnego Funduszu w tym roku 79.500 zł. Zaledwie dwa i pół raza więcej niż na trawniki przed prywatną firmą!
Ścieki przez dziurę
"Nomet" złożył wniosek 21 marca br. (formalnie powinien to zrobić do 31 października ub.r.). W tym czasie między tą firmą a wydziałem środowiska magistratu trwała już ożywiona korespondencja. Tyle, że adresatem i nadawcą pism był urzędnik siedzący kilka pomieszczeń dalej.
Na początku czerwca 2002 r. w "Nomecie" zjawili się kontrolerzy Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. Wezwała ich właścicielka działki przylegającej do hali fabrycznej spółki, po tym jak przez dziurę wybitą w murze zakładu na należący do niej teren "wypływała ciecz z neutralizatora ścieków pogalwanicznych". Innymi słowy metale ciężkie.
Badanie próbek ziemi wykazało obecność 928 mg/kg chromu (norma 554 mg/kg), 5380 mg/kg miedzi (norma 4140 mg/kg) oraz 6370 mg/kg niklu, norma 2860 mg/kg!
WIOŚ, choć miał taki obowiązek, nie nakazał "Nometowi" wstrzymania produkcji i uporządkowania terenu. Co więcej przekazał sprawę do wydziału środowiska Urzędu Miasta. Ten zgodził się na prośbę spółki i odłożył w czasie (do wiosny, czyli prawie rok po wydarzeniach) sporządzenie badań skażenia gruntów.
To nie ważne
W marcu br. wybrany przez "Nomet" geolog przedstawił raport. Wynikało z niego, że żadnych skażeń już praktycznie nie ma. Nakazano jednak spółce usunąć 50 centymetrową warstwę wierzchnią ziemi (z 12 m kw.), sprawdzić szczelność instalacji (tak jakby ścieki mogłyby sobie same wykuć dziurę w murze i wstawić w nią rurę) oraz wywiercić trzy otwory do kontroli jakości wody gruntowej. Przypomnijmy, że wniosek "Nometu" o dotację wpłynął do magistratu również w marcu.
Przy rozpatrywaniu wniosków o dotacje Urząd Miasta sprawdza czy zainteresowany nie zalega z opłatami za tzw. szczególne korzystanie ze środowiska, czyli za zrzut ścieków czy emisję spalin. - To czy wnioskodawca był sprawcą skażenia nie jest brane pod uwagę - _twierdzi Jolanta Swiniarska, z wydziału środowiska magistratu.
n
**_Po pierwsze - nie jestem w stanie zrozumieć jak zadłużone miasto, które z wielkim trudem znajduje pieniądze na ratowanie ginących drzew lub zwalczanie meszek stać na fundowanie klombów przed budynkiem prywatnej spółki. To jak firma wygląda jest tylko i wyłącznie sprawą jej właścicieli. Po drugie - jeżeli już taką dotację przyznawać to tym firmom, co do których nie ma żadnych zastrzeżeń w zakresie ekologii. Inaczej zakrawa to na kpinę. Z podatników. **
