Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miłość w czasach ludobójstwa. Recenzja "Wołynia" Wojciecha Smarzowskiego [wideo]

Karina Obara
Karina Obara
„Wołyń” to film piękny i okrutny. Dawno w polskim kinie nie było obrazu, który by w tak empatyczny sposób kierował uwagę widza na konieczność czynienia dobra. Dlatego, że właśnie dobro jest w filmie wartością niemal niewidoczną i dlatego, że bohaterowie wizji Smarzowskiego głównie w braku dobra upatrują swojej niedoli. I do braku dobra wreszcie się odwołują.

„Wołyń” pokazuje, co może się stać, jeśli do głosu dojdzie trauma upokorzenia. Wojciech Smarzowski nie poucza i nie grozi. Tylko przypomina.

Trudno będzie po obejrzeniu „Wołynia” Wojciecha Smarzowskiego dyskutować o filmie z historykami. Podobny problem był już z „Pokłosiem”, a pretensje o wyważenie prawd historycznych nigdy nie zostały zażegnane. Tym razem też tak będzie. Zwłaszcza że „Wołyń” powstał na podstawie opowiadań Stanisława Srokowskiego, który zaangażował się razem ze środowiskami kresowymi w zbiórkę funduszy dla filmu.

Czytaj koniecznie: "Wołyń" - zdanie odrębne [recenzja]

Zarzutem wobec Srokowskiego jest to, że utożsamia UPA z Hitlerem, zawyża co najmniej dwukrotnie liczbę ofiar polskich i nie dostrzega ofiar ukraińskich. Widzi też wciąż realne zagrożenie dla Polski ze strony ukraińskiego faszyzmu. Jednak odczytywanie obrazu Smarzowskiego jako opowieść pt. „Co się stało na Wołyniu” jest założeniem błędnym. „Wołyń” bowiem jest filmem epickim, wizyjnym i artystycznie wysmakowanym, pokazującym wydarzenia na Kresach z perspektywy pięknej chłopki Zofii i jej rodziny. I tak jak Zofia ma prawo do widzenia otaczającej ją rzeczywistości w subiektywny sposób, tak reżyser miał prawo widzieć jej losy przez pryzmat swojej artystycznej percepcji. Jedyny warunek, którego spełnienia oczekuje widz, to widowisko artystyczne na wysokim poziomie, zwłaszcza gdy próbuje opowiedzieć o wydarzeniach, jakie miały miejsce w 1943r. i oddać ducha tych wydarzeń. Słowo „próbuje” jest tu kluczowe. Smarzowski nigdy bowiem nie uzurpował sobie prawa do przedstawiania prawdy historycznej. Zrobił film o pięknej miłości i okrutnych sąsiadach, którzy mieli uzasadnione pretensje. Jednak jedyny sposób, aby zostały uznane, znaleźli w masowym mordzie. I o tym jest ten film. Pokazuje, że drzemiące w ludziach dzikie instynkty domagają się urzeczywistnienia. Wystarczy regularnie podsycana iskra i słuszne wyrzuty, gdy strona sporu nie liczy się z godnością sąsiada, aby człowiek przekroczył granice człowieczeństwa i nie zawahał się siekierą obciąć głowę sąsiadowi. Pokazuje, że wielkie idee są niebezpieczne, a zło nie ma narodowości. Mordowali bowiem Ukraińcy pełni żalu i frustracji o to, że Polacy zabierają im pracę i morgi, ale mścili się też Polacy, którzy traktowali Ukraińców jak ludzi gorszej kategorii. Zło żywi się więc zapiekłością i egoizmem, w tym przypadku rozwijało się w egoizmach narodowych na Kresach, za przyzwoleniem cerkwi, ale też mimo jej zakazu. Smarzowski bowiem pochyla się nad „legendą” chrzczenia przez popów siekier, noży i wideł, które później posłużyły do „oczyszczania Ukrainy” (fakt, nie ma na to historycznych dowodów), ale też pokazuje popów, którzy głoszą: „Niech przynależność do jakiegoś obrządku nie będzie związana z krzywdami”. Owszem, nacjonalizm UPA był świecki, jednak rekrutował się spośród wyrosłych w prawosławiu z dziada pradziada. Zarzut więc wobec Smarzowskiego, że przekłamuje historię nie dążąc swym filmem do pojednania, jest wymaganiem od artysty, aby omijał swoją intuicję i nie dostrzegał jej podpowiedzi.

Smarzowski nie robił swojego filmu z ambicjami podobnymi do twórców „Smoleńska”, jako dzieła oddającego prawdę. „Wołyń” to film o sytuacjach granicznych, którym poddawani są bohaterowie: Polacy, Ukraińcy, Żydzi zamieszkali w tyglu kulturowym. To wreszcie film o przemianie głównej bohaterki Zofii (w tej roli znakomita Michalina Łabacz) z dziewczęcia w kobietę, której jedynym celem jest przetrwać w okrutnym świecie, w którym jedna zmiana jest gorsza od kolejnej: najpierw przyszli Sowieci, potem Niemcy, w końcu Ukraińcy i nie było nikogo, komu udałoby się powstrzymać rozpętujące się piekło. Tu nie ma niewinnych ludzi, jest instynkt przetrwania, który odbiera mowę i czułość, ale daje za to odwagę, jaką nabywają dobrzy ludzie żyjący w czasach, w których rządzi przemoc upokorzonych. Smarzowski pokazuje tę przemoc z wyczuciem, tylko tyle, ile trzeba, abyśmy zobaczyli niewyobrażalny, bezsensowny mord, do którego dojść nie musiało i w którym nie każdy Ukrainiec chciał uczestniczyć.

Czytaj też: Zło inkubuje w człowieku, „Wołyń” pokazuje to dobitnie

Nie zgodzę się z zarzutem, że po tym filmie nie jesteśmy gotowi do dialogu z Ukraińcami. Jesteśmy. Bo do pewnego stopnia już oczyściliśmy pole zbiorowej świadomości. Teraz kolej na twórców z Ukrainy. Gdy zrobią własny film, artystycznie tak bezkompromisowy, kontrastowy, używający tak zrozumiałego języka jak w filmie Smarzowskiego, otworzy to bramy do uznania wspólnych krzywd i wejścia w przyszłość z ulgą, że można przepracować wzajemne obciążenia. Oby bez udziału polityków, którzy mogą mieć pokusę, aby wykorzystać ten film do swoich celów.

Gwiazdy na warszawskiej premierze filmu "Wołyń" (źródło: Agencja TVN/x-news)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska