Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moda na winyle to ukłon w stronę dobrej muzyki, ale bez dobrego gramofonu ani rusz!

Małgorzata Goździalska malgorzata.gozdzialska @mediaregionalne.pl
Jak wielkiego trzeba zamiłowania, żeby do słuchania samemu sobie skonstruować odtwarzacz, ale wśród audiofilów to coraz częstsze postępowanie.
Jak wielkiego trzeba zamiłowania, żeby do słuchania samemu sobie skonstruować odtwarzacz, ale wśród audiofilów to coraz częstsze postępowanie. Wojciech Alabrudziński
Czy gramofony "Ad fontes" zrobią taką karierę jak swego czasu poczciwe adaptery "Bambino"? Andrzej Kozłowski na razie broni się przed produkcją na szerszą skalę. Ale kiedyś, być może się podda.

Ta pasja zrodziła się z muzyki. I uczyniła z Andrzeja Kozłowskiego, byłego wicewojewody włocławskiego konstruktora gramofonów, które w środowisku audiofilów zbierają świetne recenzje.

Muzyka zawsze była obecna w życiu Andrzeja Kozłowskiego. - Można powiedzieć, wychowałem się pod for-tepianem - mówi. - Moja mama była nauczycielką muzyki, w domu udzielała prywatnych lekcji, więc z "szopenkami", jak mawiali sąsiedzi, byłem oswajany od dziecka. Gdy okazało się, że mam świetny słuch, taki o jakim mówi się "absolutny", mama wysłała mnie do szkoły muzycznej.

Wielkiej kariery muzycznej Andrzej Kozłowski nie zrobił, bo zdecydował się na studia inżynierskie na Politechnice Łódzkiej, ale z muzykowania żył ładnych parę lat, między innymi grając w czasie studiów w zespołach, które występowały w klubach studenckich. Z tego okresu wspomina między innymi współpracę z nazywaną pierwszą damą bluesa Elżbietą Mielczarek, która później związała się z Janem i Józefem Skrzekiem i nagrała głośny przebój "Poczekalnia PKP".

Przeczytaj także: Nowy sklep dla miłośników czarnych krążków w Bydgoszczy [wideo]
Po studiach z dyplomem inżyniera elektryka Andrzej Kozłowski rozpoczął pracę w Zakładach Azotowych we Włocławku, ale wkrótce, jak mówi, "dopadła go nowa rzeczywistość" i po zmianach ustrojowych został wicewojewodą włocławskim. Potem był m.in. dyrektorem Zakładu Telekomunikacji we Włocławku, zarządcą włocławskiego oddziału PKS. Niezależnie jednak, co robił, na jakich stanowiskach pracował, kolekcjonował płyty z ukochaną muzyką.

Na początku to były płyty winylowe, potem także CD. Ale to winyle stanowią większość jego kolekcji, która liczy kilka tysięcy egzemplarzy. Samych czarnych krążków jest w tej kolekcji około 2 tysięcy. - Jeśli chodzi o jakość dźwięku, winyle są dużo lepsze niż płyty kompaktowe - podkreśla Kozłowski. - Nawet kompakty odtwarzane na dobrym odtwarzaczu, takim który kosztuje powyżej 20 tys. złotych, spłycają muzykę, powodują, że dźwięki wydobywane są płasko.

Dźwięk na płycie winylowej jest pogłębiony, ciepły, utrwalony zgodnie z prawami akustyki, linearnie, z pełną częstotliwością. W przeciwieństwie do płyt CD anologi nigdy nie zakłamywały dźwięku. Klasyka, jazz, stary rock, muzyka wokalna ciekawiej na nich brzmią.

To ubranie było za ciasne

Płyt winylowych Andrzej Kozłowski przez lata słuchał wykorzystując niezły szwajcarski gramofon. Ale to też nie było to, bo jak mówi, "stary, produkowany na masową skalę gramofon jest jak za ciasne ubranie," dźwięki nie mogą się rozwinąć. - To tak jakby słuchać koncertu w filharmonii siedząc za kurtyną albo w wełnianej czapce z nausznikami - tłumaczy.

I tak po raz kolejny okazało się, że potrzeba matką wynalazków. Ale wynalazku pod nazwą gramofon "Ad fontes" nie byłoby, gdyby nie dwaj koledzy, poszukujący audiofile Jacek Sobolewski i Wojtek Pryliński, którzy zachęcili inżyniera elektryka do eksperymentów i pracy nad nowym urządzeniem do odtwarzania dźwięku z płyt winylowych. Po kilku latach prób Andrzej Kozłowski mógł powiedzieć: - Eureka!

Jak daleko od "Bambino"?

Ten gramofon w niczym nie przypomina poczciwego "Bambino". Ale Andrzej Kozłowski mówi wprost: - Trochę z wrodzonego dziwactwa postanowiłem stworzyć gramofon o kształcie innym niż prostokątna bryła z bliżej nieokreślonego tworzywa pomalowana na srebrno. Jako że nie mam zbyt wyrafinowanego gustu, lub raczej, lubię klasykę z epoki, w której królowało art deco, zabrałem się do poszukiwań wzoru do naśladowania z lat 30. minionego stulecia.

Nie bez znaczenia pozostawał też fakt, że przy okazji zabawy w projektowanie mebli do do-mu konstruktor gramofonu poznał nieograniczone możliwości zaprzyjaźnionych stolarzy mistrzów. Ale początki nie były łatwe. Koncepcja pierwotna zakładała stworzenie gramofonu o talerzu z bryły metalu o masie przynajmniej 10 kilogramów, napędzanego silnikiem prądu stałego umiejscowionym jak najdalej od ramienia, z możliwością regulowania i stabilizowania obrotów. - Podstawa miała być wykonana z drewna i składać się z kilku niezależnych elementów umożliwiających odsprzęganie - wyjaśnia konstruktor.

Kozłowski nie ukrywa, że na początku zamierzał potraktować swój stary gramofon jako dawcę organów do przeszczepu. Ale tą drogą nie poszedł. - Ponieważ najwięcej problemów stwarzały mi elementy pozyskane z innych urządzeń, zacząłem sam projektować poszczególne detale lub dobierać do potrzeb to, co inni produkowali - dodaje.

Zaczął wykorzystywać coraz doskonalsze łożyska przenoszące znaczne obciążenia, windy ramienia o możliwościach regulowania czasu opadania, silniki prądu stałego o ogromnej precyzji łożyskowania i możliwie bezgłośne, talerze różnej konstrukcji, z litego mosiądzu i aluminium lub dla odmiany kanapki z akrylu i metalu oddzielanego silikonem o różnej sprężystości, zasilacze do silników o precyzji pozwalającej na regulacje i stabilizacje obrotów na poziomie ułamka procenta.

Bogactwo zapisane na winylu odkryte!

Konstruowanie pewnie skończyłoby się na tym, gdyby nie audiofil z Warszawy, który namówił Kozłowskiego do zrobienia własnoręcznie ramienia gramofonu. I tak powstało ramię o konstrukcji klasycznej, ale długości aż 14 cali. - Po kilku próbach udało mi się zmieścić to monstrum na podstawie, która nie odbiega znacząco wymiarami od standardowych gramofonów - podkreśla autor projektu.

Eksperymenty w wykonaniu Kozłowskiego cały czas wspierali Jacek Sobolewski i Wojtek Pryliński, mający studio odsłuchowe i zestawy umożliwiające przetestowanie powstającego urządzenia. - Ich wyrafinowane gusty muzyczne i doświadczenie pomogły mi w doprowadzeniu projektu do szczęśliwego końca - podkreśla konstruktor.

Po trwających wieki regulacjach i kalibracjach Andrzej Kozłowski uzyskał efekt, na którym mu zależało. - Szokujące było nie to, że gramofon działa sprawnie mechanicznie i elektrycznie, ale to, że odkryłem wreszcie bogactwo zapisane w rowkach winylu - wyznaje. - Jakość przekazu dźwiękowego, jego lekkość i szczegółowość są jakże odmienne od tego, do którego przez lata byłem przyzwyczajony słuchając płyt na starym gramofonie.

"Ad fontes" rozpoczął życie

Po testach eksploatacyjnych i wyeliminowaniu błędów, które powstały z racji zastosowania nie do końca przemyślanych rozwiązań, nowy gramofon został nazwany. I tu z po-mocą przyszła łacina, której Andrzej Kozłowski uczył się w liceum. - Ad fontes to powrót do źródła, do korzeni - tłumaczy konstruktor.
Gramofon "Ad fontes" rozpoczął swoje życie i istnieje już jako produkt w świadomości szerokiego kręgu wielbicieli płyt winylowych. A Andrzej Kozłowski założył własną firmę i rozpoczął sprzedaż. Na razie jest w stanie wykonać dwa, trzy egzemplarze w miesiącu.

- Owszem, otrzymałem propozycję produkcji na szerszą skalę - przyznaje. - Ale się przed tym bronię, bo wciąż mam potrzebę tworzenia, uczestniczenia we wszystkim, co wiążę się z dziełem, które jest "ad fontes" (czyli do źródeł). Ale jak przejdę na emeryturę, kto wie...

Zwłaszcza że moda na winyle powraca, a na dobrym gramofonie stare, czarne krążki odtwarzane są bez trzasków.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska