https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mroczność duszy Wojciecha Kuczoka

Życie, które zmierza ku śmierci, jest dla mnie czymś skandalicznym.- mówi Wojciech Kuczok
Życie, które zmierza ku śmierci, jest dla mnie czymś skandalicznym.- mówi Wojciech Kuczok fot. Lech Kamiński
Rozmowa z pisarzem Wojciechem Kuczokiem autorem m.in. powieści "Gnój"o mrocznych zakamarkach ludzkiej duszy.

Wojciech Kuczok

Wojciech Kuczok

Urodzony w 1972, prozaik, poeta, krytyk filmowy i scenarzysta. Laureat PASZPORTU POLITYKI w dziedzinie literatury za rok 2003. Laureat literackiej NAGRODY NIKE 2004. Oparty na jego prozie film "PRĘGI" w reżyserii Magdaleny Piekorz zdobył w 2004 ZŁOTE LWY na festiwalu filmowym w Gdyni.

- Dlaczego w pana książkach jest tak dużo śmierci?
- Bo boję się śmierci 24 godziny na dobę.

- Nie za młody pan jest na ten strach?
- To jest naturalny lęk przypisany człowiekowi. Oswajam to, pisząc. Boję się śmierci nie tylko swojej. Również swoich bliskich. Życie, które zmierza ku śmierci, jest dla mnie czymś skandalicznym. Nie mogę pojąć rozumem, po co to wszystko się dzieje, skoro za rogiem i tak wszyscy skończymy w zupie.

- Uważa pan, że emocje mniej bolesne nie zadziałałyby tak silnie na czytelnika jak koszmary z pana książek?
- Myślę, że mam naturalną mroczność duszy, która wpływa na to, jak piszę. Jestem szczery wobec siebie i czytelników, więc dzielę się swoimi obsesjami i lękami. Staram się być dotkliwy dla czytelnika, tak jak rzeczywistość, którą przeżywam, jest dotkliwa dla mnie.

- Doświadcza pan tego, o czym pan pisze?
- W sensie duchowym tak, ale moim bohaterom przydarzają się przecież sytuacje, które nie mogły mi się przytrafić. Mam nadpobudliwą wyobraźnię. Często przebywam poza tym co tu i teraz, ale we mnie dzieje się tak dużo, że szkoda byłoby mi to zmarnować i nie opisać.

- Pańska ostatnia książka "Gnój" też nie jest pana biografią, ale przyznał pan, że miał pan toksyczną rodzinę.
- Nie była taka toksyczna. Kiedyś tak myślałem, ale jak się nasłuchałem po napisaniu "Gnoju" czytelników, to zrozumiałem, że miałem rajskie dzieciństwo.

- Nie poraniło pana na tyle, by nie mógł pan tworzyć?
- Jakichkolwiek ran bym sobie nie uroił, to nieźle mi się żyje jak na człowieka poranionego. Chyba się trochę nad sobą rozczulałem.

- Czy to znaczy, że bez cierpienia nie mógłby pan tworzyć?
- Cierpienie często daje mi impuls do pisania, bo w ten sposób odwracam od niego uwagę. Jak mi się coś złego przytrafia, to piszę, aby o tym nie myśleć. Ale przecież szczęśliwe kawałki też pisałem (nieczęsto) i pokazałem, że szczęście czasem mnie napędza (śmiech).

- Krytycy twierdzą, że ma pan talent. Zdobywa pan nagrody literackie, a tymczasem w liceum nie zdał pan do kolejnej klasy z polskiego. Jak to możliwe?
- Między innymi z języka polskiego nie zdałem. Nie chciało mi się czytać lektur, być pilnym, aktywnym uczniem. Zawsze byłem uczniem niesubordynowanym. Jest w ogóle takie słowo: niesubordynowany?

- Jest, choć trochę przykurzone.
- No właśnie, zawsze miałem problem z językiem. Dużo łatwiej mi się pisze niż mówi. Nie można zredagować tego, co się powie.

- Przez tę "ciężką mowę" nauczyciele nie rozpoznali pana talentu?
- Jeśli mam talent, to on się ujawnił bardzo niedawno. Dlaczego talent miałby się manifestować w czasie szkolnym? Człowiek w szkole powinien czas własnej głupoty i beztroski wykorzystać do maksimum.

- Czyli co robić?
- Zbijać bąki. Teraz, gdy mam 35 lat, mogę być odpowiedzialny, pisać książki.

- A co się stało, że przestał pan bąki zbijać?
- Dostałem się na studia, na kulturoznawstwo, czyli na to, co mnie interesowało. Nauka przestała być dla mnie przymusem, poczułem się znacznie lepiej.

- Ale wciąż nie polubił pan siebie?
- Bo ja się siebie boję. Czasem siebie lubię i sprawiam sobie przyjemność. Nie lubię samotności i otaczam się rodziną z każdej strony. I podejrzewam, że to, co nazywa się talentem w mojej literaturze, to jakaś nieobliczalność, która manifestuje się nie tylko w języku, ale w ogóle w życiu. Wolę więc mieć wokół siebie bliskich ludzi, którzy kontrolują moje codzienne niepoczytalności.

- Wielu pisarzy, aby coś napisać, potrzebuje samotności.
- A ja mam odwrotnie. Lubię jak mi coś dzwoni w kuchni albo hałasuje w pokoju u dzieci. Napisałem "Szkieleciarki" mieszkając z żoną i z dzieckiem w małym pokoiku. Za oknem, które wychodziło na podwórko akademika było głośno, bo na dole mieliśmy warsztat stolarski.

- Pański "Gnój" warto polecić wszystkim rodzicom. A jakim pan jest ojcem?
- Z pewnością jestem innym ojcem dla 6-letniej Zosi, która mieszka w Szkocji ze swoją matką i przyjeżdża do mnie dwa razy do roku, i innym dla 14-letniego syna, z którym mieszkam na co dzień.

- Jak pan sobie radzi z synem?
- Mój syn wcześnie wystartował do dorosłego życia. Ma już długo dorodną dziewczynę, z którą zamykają się razem w pokoju, więc teraz jestem takim trochę mentalnym dziadkiem.

- Nie boi się pan zostać prawdziwym dziadkiem?
- Nie mają klucza w pokoju i syn nie prosi o klucz, więc mu ufam. Mój syn to moja krew, też jest buntownikiem, tak jak ja, więc nie chcę mu zakazywać czegoś, czego sam bym nie przestrzegał.

- A czytał "Gnój"?
- Dopiero gdy jego dziewczyna poprosiła o mój autograf. Powiedziała mu: "wiesz, twój tata pisze fajne felietony do Zwierciadła, może byś mi przemycił autograf". I mój syn wtedy sięgnął po moją książkę.

- Co powiedział po lekturze?
- Podobała mu się, choć znalazł w książce podobno moje cechy. A może się tylko ze mną droczył, tak jak wtedy, gdy włącza głośno muzykę, na co ja włączam głośno swoją. Jednak prędzej czy później kończy się to pojednaniem.

- A jak pana tata zareagował?
- Nic nie mówił do czasu, gdy książka odniosła sukces.

- Nie nakłaniał pana: "synu, napisz coś pozytywnego"?
- Wyjęła mu to pani z ust (śmiech). Tak mówi, podobnie jak inni ojcowie "polskiej kultury". Minister Dąbrowski doprowadzał mnie do szewskiej pasji, gdy spotykaliśmy się przy okazji rozdawania Paszportów Polityki, Nike i Złotych Lwów i mówił: kiedy pan wreszcie napisze coś pozytywnego?

- A pan nie umie pisać, kiedy nie ma dramatu między ludźmi?
- Każdy los ludzki ma swoją dramaturgię i należy ją zauważyć i opisać.

- Gdy tej dramaturgii nie ma, to pisanie nie ma sensu?
- Nie ma, bo nawet roślina chwiejąca się na wietrze ma swoją dramaturgię. Czytam teraz nudny "Traktat o łuskaniu fasoli" Myśliwskiego, w którym nie ma żadnej dramaturgii. Mam wrażenie, jakbym pił piwo bezalkoholowe - papierowe, bezkrwiste postaci.

- A pan znowu o krwistych koszmarach?
- Bo ja zawsze stoję gdzieś z boku i przyglądam się, staram się zobaczyć to, co prawdziwe. Akceptuję tę swoją osobność i czuję się kropelką w polskiej litaraturze, takim pisarczykiem, który boi się trochę skapcanienia, jeśli będzie mu za dobrze.

Rozmawiała Karina Obara

Komentarze 1

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

G
Gość

x

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska