https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mundur harcerza zobowiązuje

Roman Laudański [email protected]
Wojciech Cabaj, komendant Hufca ZHP w Chełmży z małym Kacprem, który już trzy razy był na obozie
Wojciech Cabaj, komendant Hufca ZHP w Chełmży z małym Kacprem, który już trzy razy był na obozie Fot. archiwum rodzinne
Grupa entuzjastów harcerstwa w Chełmży całkowicie bezinteresownie organizuje wypoczynek dla dwustu dzieci.

Jest wśród nich człowiek, w którego rodzinie tradycje harcerskie przekazywane są z pokolenia na pokolenie.

Wojciech Cabaj, dziś komendant Hufca ZHP W Chełmży i drużynowy 49 Drużyny Harcerskiej im. Kazimierza Wielkiego w Chełmnie, w wieku około trzech lat po raz pierwszy pojechał na obóz prowadzony przez jego ojca Jerzego, wtedy komendanta Hufca Lisewo (powiat chełmiński). Kacper, syn Wojciecha ma dwa i pół roku, a na obozie był pierwszy raz gdy miał pół roku. Dwa tygodnie w lesie, prawdziwa "szkoła przetrwania". A jeśli dodać, że mały Kacper już interesuje się gitarą, na której świetnie gra jego tata Wojtek, to widać jasno, iż harcerska przygoda przekazywana jest u Cabajów z pokolenia na pokolenie.

- Po prostu kocham i lubię harcerstwo - nie ukrywa Wojciech Cabaj. Siedzimy w chełmżyńskim "Filipie", lokalu z klimatem.

Bo wszyscy harcerze...
- Tylko proszę nie pisać, że to tylko ja jestem tak zakręcony harcerską robotą - dodaje Wojciech. - W Chełmży i Chełmnie jest całe grono instruktorów, którzy z sercem i całkowicie społecznie angażują się w tę pracę. Poświęcają swoje urlopy, by zorganizować obozy letnie, a jak coś robi się tak bardzo społecznie i bez pieniędzy, to wtedy taka działalność bardzo łączy. I to stało się z nami.
Mają dla kogo pracować. Do hufca należy około dwustu dzieci. A mogło być więcej, ale brakuje instruktorów, bo część studiuje, inni wyjechali do pracy, a ci co zostali - też gonią za kawałkiem chleba.

Z harcerstwem było tak: przylgnęło do niego "łatka" organizacji kojarzącej się z poprzednią epoką. Pojawiła się konkurencja (na przykład Związek Harcerstwa Rzeczpospolitej) i trudniej dziś o pieniądze na zorganizowanie obozów. Ale nie to jest najważniejsze. - Najważniejsze są dzieciaki, które przychodzą na zbiórki, jeżdżą na rajdy i obozy - mówi Wojciech Cabaj. - A jak są zajęte, to nie stoją w bramach i nie grandzą. U nas uczą się wielu rzeczy, które przydadzą im się w dalszym życiu. Potrafią udzielać pierwszej pomocy. Kiedyś, jadąc na rajd, zatrzymali się przy wypadku i ratowali małżeństwo z Inowrocławia.

Po kilku miesiącach drużynowy odebrał telefon od uratowanego mężczyzny, który dziękował harcerzom za pomoc. Inny przypadek dotyczył dziewczynki, która zgubiła się w lesie. Szukało jej dwustu strażaków i policjantów, ale odnaleźli ją harcerze. - W tej okolicy było kilka obozów harcerskich, ale nikt nie wpadł na to, żeby do poszukiwań włączyć harcerzy znających teren jak własną kieszeń. Na miejscu współpracują z policją i strażą pożarną. - Przecież w nagłym przypadku możemy w dwie godziny rozbić namioty na 200 łóżek! - podkreśla Wojciech Cabaj.
Wojciech żałuje, że nie miał czasu na rozbudowanie wiejskiego harcerstwa, ale ciągle wierzy, że to jeszcze uda się rozkręcić.

Praktyka podbudowana teorią
Pochodzi z Lisewa, gdzie dziś wójtem jest jego ojciec Jerzy, były komendant hufca. Pracuje w Chełmnie, mieszka w Chełmży, stąd też pochodzi jego żona Agnieszka, także instruktor. A poznał ją - a jakże - na obozie harcerskim. Zresztą hufiec w Chełmnie został rozwiązany, a jego struktury dołączone zostały do Chełmży. Tyle w sprawie dzielenia pasji pomiędzy Chełmno i Chełmżę.

Na studia poniosło Wojtka do Bydgoszczy. Praktykę zdobytą w harcerstwie, wzbogacił teorią edukacji kulturalno-oświatowej i pedagogiki społecznej. Później przyszła pora na podyplomówki z funduszy strukturalnych i zarządzania instytucjami rynku pracy. Dołóżmy do tego śpiew i granie w zespole poezji śpiewanej "Z ostatniej chwili" i rockowo - bluesowym Japidos Blues Band.

- Cieszy mnie, że już kilkanaście osób w hufcu gra na gitarach. Na dodatek słyniemy z dobrych śpiewaków - podkreśla Wojciech Cabaj.
Organizują także Ogólnopolski Festiwal Piosenki Harcerskiej i Turystycznej Skaut & Tourist Song w Chełmnie, a przyjeżdża na niego około dwustu osób z całej Polski.
Kiedy znajomi pytają Wojtka, kiedy znajduje na to wszystko czas, uśmiecha się i mówi, że jak się człowiek kładzie spać o drugiej w nocy i wstaje o szóstej rano, to czas się znajdzie. Trzeba tylko chcieć.

Na dodatek zapewnia, że kocha las i wodę, choć nie przepada za morzem. W tych sprawach skłonny jest do kompromisów. - Obiecałem żonie, że w tym roku wyjedziemy na tydzień nad morze.

Konsekwencje urzędniczej decyzji
Harcerze obawiają się, że niedługo skończą się możliwości organizowania letnich obozów, przepisy przerosną możliwości organizatorów. Kiedyś menażki myło się w strumieniu, teraz wymagane jest trzyfazowe mycie. Po ataku na WTC sanepid nakazał zabezpieczenie źródła poboru wody przed atakiem terrorystycznym i druhowie zastanawiali się, kogo postawić na warcie przy studni. A na dziesięć osób powinien przypadać jeden toj-toj, choć harcerze radzą sobie na "grzędzie 6-osobowej". - Możemy ustawić wokół obozu kilkanaście toj-tojów, ale wtedy koszt na jedno dziecko wzrośnie o 500 zł i rodziców nie będzie stać na to, żeby wysłać dziecko do lasu - komentują harcerze. Teraz dwutygodniowy obóz kosztuje 600 zł. W ubiegłym roku zabrali na obóz 120 osób, ale dzięki dofinansowaniu "Akcji letniej" połowa zapłaciła mniej lub wcale. W tym roku kuratorium nie dało im dofinansowania, więc te 60. dzieci nie pojedzie nigdzie na wakacje. Takie są konsekwencje urzędniczych decyzji.

Lokal na harcówkę dostali od miasta, ale był zalewany i dewastowany przez niepokorną młodzież, a zimą, po kradzieży sterownika ogrzewania, nie mogli się spotykać z powodu zimna. Złodzieje okradali również ich magazyn. - Jeden, stulitrowy gar kosztuje osiemset złotych! - podkreślają. Jak najwięcej starają się robić sami, ale impregnowanie namiotów muszą zlecić specjalistycznej firmie, żeby służyły im jak najdłużej. Na szczęście mają przyjaciół, którzy "w ciemno" pomagają im przy każdym problemie.

Przyjaźnią się z harcerzami z Grójca i Tarnowskich Gór, a dzięki Janowi Harazinowi poznali również polskie harcerstwo w Czechach. I tylko czasem boli ich, gdy na widok munduru ktoś drwiącym głosem mówi o "harcerzykach z lasu.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska