Kiedyś rybacka osada, dziś jedna z atrakcji turystycznych. Od lądu oddziela ją most, jak przez Brdę w Bydgoszczy, albo Drwęcę w Brodnicy. Zwodzony - dla wygody żeglarzy.
Autostrady i Blanka
Od samej granicy z Węgrami, wcześniej też u Madziarów, autostrada. Przez obwodnicę Zagrzebia, Karlovac, aż za Split. Kilkaset kilometrów, w górach. Kilkanaście drążonych w skale tuneli. Niektóre po blisko 6 km. Cel główny Chorwatów - dojechać autostradą do Dubrownika. Plan jest taki, aby zacząć tym razem z drugiej strony, od południa. Technicznie mocno skomplikowany. Pomijając góry, konieczność budowy tuneli, trzeba jakoś obejść Bośnię i Hercegowinę, która ma na tej trasie "wąską kiszkę" - kilka kilometrów swego terytorium z dostępem do Adriatyku. Wprawdzie wszystkie mapy samochodowe pokazują prawdopodobny, lądowy przebieg autostrady, to coraz bardziej przekonuje koncepcja budowy... mostu. Trzeba tylko wjechać z robotami na półwysep Pelja i wrócić mostem, już poza Bośnią i Hercegowiną. Takie rozwiązanie władze BiH są skłonne zaakceptować. Mostami łączą swoje wyspy Duńczycy, podobną przeprawę widziałem w St. Nazaire w Francji.
Koszty tych inwestycji są spore, młode państwo chorwackie zadłużyło się, ale turystyka to potężna gałąź gospodarki i wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że tak właśnie trzeba, bo się opłaci. I to w krótkim czasie.
Mają więc Chorwaci autostrady, nie tylko do Splitu, mają Blankę Vlasić urodziwą lekkoatletkę, skaczącą wzwyż, która w Pekinie miała zdobyć złoto, ale z jej srebra też się cieszą, mają też nadzieję na szybkie wejście do Unii Europejskiej, ale to już inna sprawa, bardziej natury politycznej.
Rok czyli Roch
Św. Rocha spotykamy już na autostradzie. Jego imieniem nazwano jeden z tuneli. Może zdarzyć się tak, że od strony Zagrzebia gnamy wrześniowym rankiem w deszczu - można 130 km/h - temperatura w okolicach 16 stopni C., a opuszczając tunel Sveti Rok (5681 m) mamy 26 kresek na termometrze.
Dwudziesty zjazd z autostrady kieruje turystę na Pirovac i dalej, na Murter. Wyspa jawi się za mostem, jak na Drwęcy czy Brdzie. Pierwsza miejscowość, Tisno, po obu stronach zatoki. Może tu? Jeżeli nie Tisno, to Jezera, może Betina, albo Murter, jak nazwa wyspy. Wybieram miejscowość najstarszą, siedem wieków historii. Od osady rybackiej do centrum turystyki. Kilka skalistych plaż, mariny, tysiące jachtów, żaglówek.
Na stare zabudowania, mające i trzysta lat, na morze, na przystanie jachtowe, spogląda z kościółka na górze św. Roch. Jest niejako patronem tej wyspy. W dniu swego święta, w drugiej połowie sierpnia, figura św. Roka opuszcza świątynię i na ramionach dzielnych mężczyzn z towarzystw katolickich niesiona jest procesyjnie, główną uliczką starego Murteru, do kościoła św. Michała, w niżej położonej części osady. Do jej niesienia trzeba dwóch wysokich i dwóch niskich. I kilka takich samych par rezerwowych, bo Roch jest potwornie ciężki. Po wielu dniach pobytu, nabożeństwach u św. Michała, św. Roch wraca do siebie. W asyście mieszkańców, turystów, duchownych. Trasa tej procesji ozdobiona jest wieloma dekoracjami o charakterze religijnym, rozwieszonymi na wąskiej ulicy, między oknami. Niedawno o jedną z dekoracji św. Roch zaczepił głową i gdyby nie szybka akcja przybyszy z Zagrzebia - Milana i Marka, mogłoby dojść do katastrofy.
Św. Roch jest w bliskim, choć dystansowo odległym, porozumieniu ze św. Michałem. Dokładnie chodzi o zegary na wieży świątyń. Wybijanie godzin zaczyna zegar św. Rocha, wysokim altem dźwięk się rozpływa po osadzie, w stronę morza. Po czterech uderzeniach Rocha odzywa się Michał, wtórując pięknym barytonem. Ten muzyczny dialog trwa najpełniej, gdy zegary biją po dwanaście razy, ale i wcześniej melodia ładnie się układa.
Na ławeczce
Stara ulica starego Murteru. Wąska jak siedem wieków temu, na jeden samochód, dlatego główna. Od tejże ul. Srimaćka biegnącej w dół, w stronę plaży, odchodzi ponad trzydzieści mniejszych. Zaułki, ale ulice, bo nazwy na to wskazują. Szerokie na wyciągnięte ramiona. Mówią, że budowano tak przed wiekami, żeby ochronić przed wiatrem. Współcześni uważają, że zaułki umożliwiają sprawny powrót do domu po spotkaniu z rakiją.
Centrum tej ulicy nie mieści się w konobie "Pjero", ale na ławeczce. To ławka starych ludzie. Tu mieszkają od zawsze, tu mieszali ich rodzice, dziadowie. Starzy ludzie z tego miejsca obserwują świat.
- Dobro jutro - mówię z rana.
- Dobar dan - przez cały dzień, aż do zachodu słońca.
- Dobra vecier - po zachodzie.
Starszy mężczyzna z uciętą dłonią i laską w lewej ręce przesuwa się, robi miejsce i zaprasza na ławkę. Tam się znaleźć to spore wyróżnienie. Rozmawiamy o życiu, a tym na ławce siedzeniu, przemijającym czasie, słońcu i pogodzie.
- Mam osiemdziesiąt i trzy - podaje wiek i w ciągu pięciu minut znam już życiorys Żelijko Sieka. Tu na Murterze są jego korzenie od wielu pokoleń. Doszedł, że od blisko dwustu lat. Rybakiem nie był. Wojna, partyzantka, ucięta dłoń - nie bardzo mógł się zająć pracą na kutrze. Został placowym na targowisku, nad morzem.
Potem emerytura, ławeczka w cieniu, muzyczka dochodząca z restauracji "Pjero", albo z koncertu jakiejś klapy (zespół) z Dalmacji. To pozostało. No i oczywiście, wiedza o świecie.
- A czy wiesz, że Bush, ten amerykański prezydent, jak był w Chorwacji, powiedział, że Zadar to najpiękniejsze miasto świata? Wiedziałem, że nie wiesz! A wiesz, że Biały Dom w Waszyngtonie budowano z marmuru z wyspy Brać? Wiedziałem...
Murterski starzec spogląda na ulicę i uśmiecha się pod nosem. Znów będzie co opowiadać, przez cały, kolejny dzień.
Na skalnym wybrzeżu
Woda oblewa skalisty brzeg. W zatoczce Ćigrada na Slanicy, Kosirinie, mniej na Hraminie, gdzie na plaży można się położyć na... betonie. Hramina, zwana też plażą miejską ma swój płaski kawałek, gdzie można ustawić leżak składany, położyć koc czy karimatę i mieć oko na zawijające do brzegu jachty, cumujące przy marinach, na rozmaite odcienie barw morza, na góry zamykające horyzont. Stąd też więcej tu ludzi starszych, nie szukających szczególnych emocji. Z nacji dominują Czesi, Niemcy, Węgrzy, Austriacy, Polacy - w równym stopniu. Emocji w nurkowaniu szukają raczej okupujący skalisty brzeg Slanicy.
Wojna...
...ta o niepodległość Chorwacji, potem o Krajnę - jej ślady widać do dziś. Kilkanaście lat temu byłem w Kninie, tuż po zakończeniu działań wojennych, odwiedzałem inne miasta tego regionu. Wówczas obraz zniszczeń, choć tak samo potworny, przemawiał inaczej. Dziś, jadąc przez Benkovac, Obrovac, Graca, widać domy niezamieszkane, na wpół zburzone, niektóre z krzyczącymi napisami: "Poddaje se". Serbowie uciekli, albo ich przepędzono. Chorwaci nieszczególnie palą się, aby zająć ich miejsce, przejąć gospodarstwa. Obawiają się zaminowanych terenów, przede wszystkim brakuje im koncepcji - co tam mieliby robić? Ser z koziego mleka? Pozostaje też kwestia własności nieruchomości, sporo skomplikowanych spraw... Świecą więc pustką gospodarstwa, okna jak oczodoły, ziemia jak natura ją stworzyła, tyle, że umęczona, jak po huraganie.
I na to też spogląda św. Roch albo Rok z psem przy nodze i chlebem w ręku, tyle, że z innej góry, innych kapliczek, innych miejscowości, patron chroniący od zarazy, patron więźniów, niektórzy dodają, że popaprańców.