- U nas awarie powtarzają się co jakiś czas - mówi mieszkaniec ulicy 20 stycznia 1920 roku. - Trudno się do tego przyzwyczaić. Oczywiście, że dzwonimy do energetyki, a ta kieruje nas do zarządu dróg. Tam tłumaczą nam, że to wina energetyki i błędne koło się zamyka. Na ulicy niebezpiecznie, bo od momentu, kiedy rozpoczął się remont ulicy Chodkiewicza jeździ naszymi uliczkami dwa razy więcej samochodów - zaznacza nasz rozmówca.
Przeczytaj także:Mieszkańcy Bydgoszczy mają dosyć ciemności na swoich ulicach!
Jak funkcjonuje system zgłaszania awarii? Mieszkaniec dzwoni do pogotowie energetyczne Enei. Dyżurny pracownik spisuje miejsca, gdzie nie świecą się lampy i przesyła je do zarządu dróg. A drogowcy odsyłają z powrotem zlecenie na naprawę. Może i to niezbyt skomplikowane, ale za to niezbyt funkcjonalne.
Enea, choć jakiś czas temu narzekała na zaległości płatnicze miasta za naprawy, oficjalnie chwali sobie współpracę z miastem. To dlatego, że trwają negocjacje w sprawie nowej umowy na dostarczanie prądu i naprawy sieci.
- Nie wiem jeszcze, kiedy się zakończą - mówi Krzysztof Kosiedowski, rzecznik Zarządu Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej w Bydgoszczy. - Ale podkreślam, że nie mamy żadnych zaległości wobec Enei. I nigdy nie zwlekaliśmy z naprawami punktów oświetlenia należącymi do miasta - dodaje Kosiedowski.
Jak tłumaczy rzecznik drogowców, do większości awarii (średnio 5 na 6) dochodzi w sieci, która jest własnością Enei. - Nie możemy ich naprawiać, choćby był to tylko spalony bezpiecznik. Lampy stoją na terenie miasta, w pasie drogowym, oświetlają gminne ulice i chodniki, ale dostęp do nich ma tylko właściciel, czyli Enea. Ale płacimy za to my. To nie jest komfortowa sytuacja - kończy Kosiedowski.
"Panie prezydencie, wolałbym, żeby miasto tym razem dobrze dogadało się z Eneą. Wracam z pracy pieszo, ostatnio dość często ciemnymi ulicami. Proszę mi uwierzyć, żar z palonych w bramach papierosów nie wystarczy".
Maciej Myga