W jakichkolwiek wyborach nie ma nic gorszego, jak tylko jeden kandydat… Walny Zjazd Sprawozdawczo-Wyborczy Delegatów Polskiego Związku Narciarskiego to generalnie fikcja. Owszem, w Krakowie, spotkają się działacze z całego kraju, będzie herbatka, kawka. Jednak wszystkie kluczowe decyzje zostały podjęte już dużo wcześniej.
To nic, że do Krakowa przyjadą środowiskowi baronowie, którzy „od zawsze” decydowali o wyborze prezesa. Będą zatem prezesi dwóch największych okręgów - Tatrzańskiego Związku Narciarskiego i Śląsko-Beskidzkiego Związku Narciarskiego, którzy „rządzą i dzielą”. Wszystko jest wiadome. 25 czerwca zakończy się misja Apoloniusza Tajnera w roli prezesa Polskiego Związku Narciarskiego. Jego następcą zostanie Adam Małysz.
Irytujący jest fakt, że wiele dni przed terminem wyborów, wiemy również, jaki będzie skład personalny Zarządu Polskiego Związku Narciarskiego. Zgłosiło się dziewięciu panów, z których każdy jest potencjalnym sympatykiem przyszłego prezesa (np. Rafał Kot - fizjoterapeuta Adama Małysza z czasów, gdy odnosił największe sukcesy).
Całe te wybory są lekko smutne i dające do myślenia.
Władcy patrzą na świat z perspektywy kota wśród myszy. Nie uznają ograniczeń i korzystają ze swoich przywilejów, niekiedy naruszając normy obyczajowe lub prawne. Czują się przy tym bezkarni, bo kto się odważy pociągnąć ich do odpowiedzialności?
Władza wszystko wybaczy... sobie samej.
Panie prezesie Małysz, proszę i o tym pamiętać!
