W poniedziałek Grupa Społeczna "Dajmy szansę Bydgoszczy" ogłosiła fiasko akcji. Wcześniej planowała, że właśnie w tym dniu złoży wniosek o przeprowadzenie referendum. Musiał być on jednak poparty ponad 29 tysiącami podpisów bydgoszczan.
Odwołać za korki
Zamiar odwołania prezydenta Bydgoszczy ogłoszono publicznie 8 stycznia. Bartosz Truszczyński, rzecznik grupy tak argumentował wówczas tę decyzję: - Prezydent nie spełnia obietnic wyborczych, nie liczy się z głosami mieszkańców. W Bydgoszczy są korki, autobusy się spóźniają. Dla bydgoszczan nie ma pracy, bo większe firmy wyprowadzają się z miasta. Przekonywali też, że z powodu zadłużenia Bydgoszczy grozi zarząd komisaryczny.
Oprócz tego, że inicjatorzy referendum nie zebrali potrzebnej liczby podpisów, dziennikarze nie dowiedzieli się zbyt wiele. Członkowie grupy nie chcieli zdradzić, ile podpisów zebrali. - To nieważne, czy jest ich 9 czy 29 tysięcy - przekonywał Jacek Moniuk, pełnomocnik grupy. Chwilę później listy z podpisami powędrowały do niszczarki. - Ponieważ nie mamy wystarczającej liczby podpisów, nie mamy obowiązku składać wniosku o referendum u komisarza wyborczego - oznajmił Moniuk.
Lekcja demokracji
Członkowie grupy nie uważają, że ponieśli klęskę. Ich zdaniem, deklaracja prezydenta o budowie tramwaju do Fordonu, to właśnie ich zasługa. - Poza tym pan Dombrowicz otrzymał lekcję demokracji i przekonał się, że władza nie jest dana raz na zawsze - mówił Moniuk. - Niestety, pewne czynniki i pewne wydarzenia nie budowały zaufania do nas. Pogoda też nie była sprzyjająca - dodał.
Przypomnijmy, że kiedy inicjatorzy referendum ogłosili zamiar zbierania podpisów, pojawił się ruch "Rozwój dla Bydgoszczy". Stojący na jego czele Henryk Pulchny apelował do bydgoszczan ze specjalnych plakatów, aby szanowali swoje podpisy, bo te mogą zostać wykorzystane przez oszustów.
Prezydent Konstanty Dombrowicz, który dwa miesiące temu nazwał pomysłodawców referendum "grupą frustratów", wczoraj nie ukrywał zadowolenia. - Bydgoszczanie widzą, że w ich mieście dzieje się wiele dobrego. Nie poddali się demagogicznej akcji - skwitował.
Kto za to zapłacił?
Jednocześnie prezydent ostrzegł, że bydgoskie władze zastanowią się, czy podjąć kroki prawne wobec inicjatorów referendum za nieprawdziwe, zdaniem prezydenta, słowa. - Trzeba też zadać publicznie pytanie, kto finansował tę akcję. Przecież członkowie grupy nie zapłacili za to z własnej kieszeni - dodał. Przeciwnicy włodarza Bydgoszczy nie chcieli odpowiedzieć wprost, czy znowu spróbują go odwołać. - Kończymy funkcjonowanie, jesteśmy już prywatnymi osobami - ucięli krótko.