Szefowie dużych sklepów dwoją się i troją, żeby znaleźć załogę.
Z życia wzięte. Carrefour w Galerii Pomorskiej w Bydgoszczy. Sylwester, godz. 14. Chętnych na zrobienie ostatnich w roku zakupów jest tylu, że do kas ustawiają się gigantyczne kolejki. Klienci klną i psioczą: - Dlaczego nie wszystkie kasy są otwarte?! Przecież co roku jest to samo, trzeba czekać kilkadziesiąt minut do kasy.
Kasjerki uwijają się, jak mrówki i tłumaczą: - Tu nie zawiniła zła organizacja pracy. Nie jest tak, że część osób ma wolne albo choruje. Nam po prostu brakuje personelu. Nie ma kto usiąść za kasą.
Wypatrywanie kandydatów
Duże sieci handlowe szukają pracowników, gdzie się da. Przez ogłoszenia w prasie i internecie, wywieszając na głównych drzwiach do sklepu plakaty z ofertami pracy od zaraz. Kandydatów wypatrują też w biurach pracy i pośredniakach. W regionie w prawie wszystkich urzędach pracy jest po kilka ofert pracy dla kasjerów i sprzedawców.
Nie trzeba być po szkole handlowej, nie wymagają doświadczenia. Za darmo przeszkolą, zapłacą za obowiązkowe badania lekarskie.
Kokosów nie ma
Chętnych i tak, jak na lekarstwo. - Nic dziwnego. Praca jest monotonna i ciężka, a płaca często nie spełnia oczekiwań pracownika - mówi Monika Koprek, doradca zawodowy z Centrum Edukacji i Pracy Młodzieży w Bydgoszczy. - No bo kto chce pracować za około 700 złotych miesięcznie?
Ludzi, których przyciągają promocje i wyprzedaże, odpychają gigantyczne kolejki. Nie wszędzie jednak jest tak źle. - Na brak załogi nie narzekamy - przyznaje Przemysław Skory, rzecznik Tesco. - W razie potrzeby, na przykład w okresie świątecznym, korzystamy z agencji pracy i mamy pracowników tymczasowych.
Czyżby? Jak napisał do nas pan Maciej: "Proszę zajmijcie się tym jak się traktuje ludzi w hipermarkecie Tesco, bo uważam ze skoro nie potrafi zapewnić obsługi w śwęta to powinnien go zamknąć wcześniej.