Wchodzę na jedno z podwórek przy ulicy Młyńskiej w Świeciu. Otwieram bramkę. Witam się z panią Beatą, sąsiadką pana Jerzego. Uśmiecha się. Siadamy. Kobieta zapala nerwowo papierosa.
- Dwa lata temu pani Stefania, żona pana Jerzego, zachorowała - opowiada. - Zaczęła znosić do domu wszystko, co napotkała na drodze. Torebki, okulary, płyty, krasnoludki. Dosłownie wszystko. W pokoju rosła góra śmieci. Kiedy nie szło już przejść, zaczęła znosić wszystko do kuchni. Chodziła brudna po mieście. Okoliczni chuligani napadali na nią. Zabierali jej jedzenie, pieniądze, wszystko, co miała. Bili ją. W parku dzieci pizzę jej rzucały. Jak psu. Ona to zbierała i przynosiła. W domu był pan Jerzy, stary i schorowany człowiek, który ledwo chodzi. Nie wychodził na dwór od czterech lat. Ona zajmowała się nim. Karmiła go tym, co znalazła.
Głodował kilkanaście dni
Kiedy pani Stefania trafiła do szpitala, okazało się, że zamknęła męża w domu.
- Pan Jerzy nie wychodził w ogóle na klatkę schodową i to nas zaniepokoiło - opowiada. - Chcieliśmy do niego wejść, ale drzwi były zamknięte na klucz. Podstawiłam z mężem drabinę pod okno i tak się dostaliśmy do środka. Leżał wśród tych śmieci. Włosy miał do ramion. Długą brodę. Smród był niesamowity. Błagał o szklankę wody i kawałek chleba, bo od prawie dwóch tygodni nic nie jadł. Poleciałam do domu po jedzenie. Gdyby__pan widział jak on jadł... Nie widziałam jeszcze, aby człowiek tak jadł. Łapczywie, szybko. Krztusił się.
Ogarnęliśmy to wszystko
Od tamtej pory przychodzili do niego co dzień. Pani Beata postanowiła, że wyciągnie pana Jerzego z tej nędzy.
- Śmieci to było z kilka ton - mówi. - Pracownicy ZGM-ów wywieźli chyba z pięć ciężarówek. Potem zabrałam się z mężem za podłogę. Zeskrobaliśmy nożami grzyb. Wyrzuciliśmy fotele i łóżko, bo się rozpadły. Znalazłam dobrych ludzi, którzy podarowali panu Jerzemu nowe. Kiedy zobaczyłam, co jest w lodówce, to myślałam, że się przewrócę. W środku było mnóstwo mad. Potem wymalowaliśmy ściany. Od mojej znajomej załatwiłam gumolit na podłogę. Ogarnęliśmy to wszystko powoli.
Choroba pani Stefanii doprowadziła do zadłużenia małżonków.
- Na szczęście pan Jerzy zrobił mnie pełnomocnikiem u notariusza - wskazuje pani Beata. - Mogłam w jego sprawie pochodzić po urzędach, bo on to ledwo do łazienki sam dojdzie. W dużej części długi są już uregulowane. Załatwiłam mu obiady ze szkoły. Daję mu leki. O proszę, to jego kwitek od emerytury. Dostaje 636 zł. Za to można bardzo niewiele zrobić.
**_Pomocy!
Ale pani Beata czuje, że dłużej nie zniesie tego obciążenia. - Jestem na zasiłku dla bezrobotnych. Mam rodzinę. Jeżdżę na kurs do Bydgoszczy. Teraz zapisałam się do szkoły średniej. Nie mam siły zajmować się tym wszystkim - mówi ze łzami w oczach. - Niech ktoś mi pomoże w opiece nad tą rodziną! - wybucha płaczem.
Uspokoiła się. Idziemy do mieszkania pana Jerzego. Najpierw schody. Potem dwoje drzwi. Staruszek stał przy oknie.
- _Niedawno to by pan tu nie wszedł - mówi witając się ze mną. - Wszędzie tu były kupy śmieci. Moja chora żona do tego doprowadziła. A teraz proszę spojrzeć. Nie to mieszkanie dzięki tym ludziom - wyciera łzy z policzka.
Idziemy do pokoju. Pan Jerzy bardzo powoli trzymając się ścian.
- Kiedy pogoda nie taka i sił brak, to na kolanach po podłodze się czołgam - mówi. - Mam kule, ale się przy nich przewracam. A do łazienki muszę chodzić często. Chory jestem. Pan spojrzy na ławie ile leków. Taką garść dziennie muszę brać.
Siadamy. To znaczy ja siadam z panią Beatą. Pan Jerzy klęka na fotelu, potem przekręca się na bok i siada. Uspokaja przyspieszony oddech.
- Widzi pan, dali mi eksmisję stąd - opowiada. - Ale się nie dziwię. Mieli powody. Jednak teraz to się zmieniło. Pan spojrzy. Czysto, zadbanie. Może się zlitują teraz i nie wyrzucą na bruk? Bo dokąd ja pójdę z tą moją__żoną? Na bruku będziemy leżeć? Nie chcę zdechnąć jak pies pod płotem. Jestem już stary i chciałbym umrzeć godnie. W domu.
Co będzie?
Lada dzień żona pana Jerzego wróci ze szpitala.
- Wziąć ją muszę, bo to żona - mówi. - Ale nie wiem, co to z nią będzie. Jak się zachować? Łóżko dla niej już mam. Pani Beata pomogła.
Co jest potrzebne panu Jerzemu?
- W tym mieszkaniu nie ma łazienki. Jest tylko sama umywalka. Przydałby się brodzik, aby mógł się umyć - mówi sąsiadka. - Jeżeli ktoś miałby taki metalowy balkonik na kółkach, to byłoby naprawdę wspaniale. Te kule, co on ma to są nieużyteczne. No i przede wszystkim potrzebny jest ktoś, kto pomógłby mi zająć się tymi ludźmi, aby godnie dalej mogli żyć.
Wiceburmistrz Świecia pamięta wywożenie śmieci z mieszkania pana Jerzego. Obiecuje swoją pomoc.
- Zaraz skontaktuję się z kierownikiem ośrodka pomocy społecznej w tej sprawie - obiecuje Janusz Branicki, wiceburmistrz Świecia. - W miarę możliwości będziemy pomagać tej rodzinie. W naszym mieście działa punkt usług opiekuńczych przy ulicy Sądowej. Skierujemy z niego opiekunkę, bo przecież sąsiadka niekoniecznie musi być nią.
Zakład Gospodarki Mieszkaniowej w Świeciu wypowiedział panu Jerzemu umowę najmu mieszkania.
- Głównym powodem były trzy pożary, które zaprószyli starsi ludzie - mówi Paweł Bednarski, kierownik ZGM w Świeciu. - _Moją największą obawę budzi powrót pani Stefanii ze szpitala. Nikt nie wie czy nie będzie się zachowywać tak, jak przedtem. Na uwadze mam bezpieczeństwo innych lokatorów i pana Jerzego. Czy wycofam wypowiedzenie? Musiałbym to wnikliwie przeanalizować. Przed podjęciem decyzji poproszę o opinię pomoc społeczną.
_Jeżeli chcieliby Państwo pomóc panu Jerzemu, prosimy o kontakt z naszą redakcją.
[email protected]
