Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie mam czasu na kino

Redakcja
Władysław Bartoszewskie podczas spotkania z miłośnikami kina w Operze Nowa w Bydgoszczy
Władysław Bartoszewskie podczas spotkania z miłośnikami kina w Operze Nowa w Bydgoszczy Paweł Skraba
- Ostatnia moja wizyta w kinie ma dla mnie wyjątkowy wymiar, nie tylko ze względu na film, na jakim byłem. - mówił w rozmowie z uczestnikami festiwalu Camerimage w Bydgoszczy Władysław Bartoszewski.

Na spotkanie z profesorem Władysławem Bartoszewskim do sali konferencyjnej Opery Nova przyszło kilkaset osób, sala była wypchana po brzegi. Spotkanie rozpoczął Artur Wolski z kina Atlantic w Warszawie, który zaprosił profesora Władysława Bartoszewskiego na festiwal Camerimage. - Kiedyś w rozmowie z Markiem Żydowiczem powiedziałem, że jedyną osobą, która koniecznie powinna się na festiwalu pojawić, a jeszcze na nim nie była jest właśnie profesor Bartoszewski - mówił Wolski. - Profesor zgodził się od razu. Witamy!

Spotkanie było konsekwencją projekcji filmu "Bartoszewski. Droga" a dotyczyło dialogu polsko-niemieckiego. Obok profesora pojawił się również jego były student a od 20 lat operator telewizji niemieckiej Michael Neubauer. Spotkanie z profesorem musiało rozpocząć się filmowo.

- Jesteśmy na festiwalu filmowym, zatem trzeba zapytać - bywa pan w kinie, lubi pan tę dziedzinę sztuki?

Władysław Bartoszewski: - Należę do pokolenia, które dorastało w kulturze mediów dużo bardziej ograniczonej, niż dzisiaj. Nie istniała ani telewizja, ani tym bardziej internet, a ludzie mimo to jakoś żyli. Było za to radio - teatr wyobraźni. Było również kino - właściwie w każdym mieście znajdowało się przynajmniej jedno, a w większych aglomeracjach nawet kilkadziesiąt kin. Był również teatr, ale to była przyjemność mniej dostępna i dużo droższa. Ludzie więc praktycznie skazani byli na kino, nawet w zakresie zdobywania informacji. Całe społeczeństwo było wychowane w kulturze kina.

Ostatnia moja wizyta w kinie ma dla mnie wyjątkowy wymiar, nie tylko ze względu na film, na jakim byłem. To była premiera filmu Wajdy "Wałęsa. Człowiek z nadziei". Siedziałem wówczas za Tadeuszem Mazowieckim i to było moje ostatnie z nim spotkanie.

A czy zdarza mi się regularnie chodzić do kina? Raczej nie. Mimo że mam już 92 lata, proszę sobie wyobrazić, że wciąż pracuję na etacie i zwyczajnie nie mam czasu!

- Przejdźmy więc do meritum tego spotkania, które poświęcone jest polsko-niemieckiemu dialogowi. W związku z tym musi się pojawić pytanie trudne, bo dotyczące wojny. Jak mówić o niej, aby nie było w tym egzaltacji i czy możliwe jest jedno patrzenie na wojnę?

- Pozwólcie staremu człowiekowi na refleksję. Jestem ostatnim rocznikiem, który przed wybuchem wojny zdążył zrobić maturę i w związku z tym uważam się za udany ostatni produkt sanacyjnego wychowania. W 1936 roku, gdy Włochy napadły na Etiopię był to bodaj ostatni przykład wojny tego typu, czyli wojny o terytorium i o łupy. Gdy w 39 roku Niemcy pokazali, co to jest konflikt ideologiczny - świat osłupiał. Program zagłady Żydów i zniewolenia elit słowiańskich rozpoczęły zupełnie nową kartę w historii. To była wojna na wyniszczenie narodu i od tamtej pory zmieniło się zupełnie pojęcie wojny.

A jeśli chodzi o sposób mówienia o niej? Cóż, na wysokich, naukowych szczeblach zarówno w Niemczech, jak i w Polsce mówi się o tej wojnie jednakowo. Potocznie jednak powiela się stereotypy. Wydaje mi się, że niestety uprzedzenia są trwalsze od wiedzy historycznej i czasem prowadzą do nonsensu.

- Teraz jesteśmy świadkami zupełnie innych wojen…

- Cechą tych wojen jest ponadgraniczna globalność, a także nieprzewidywalność. Tak się składa, że 11 września 2001 roku chwilę przed atakiem na Word Trade Center w Warszawie robiłem odprawę dla moich współpracowników. Byłem wówczas ministrem. I nagle tuż przed godziną 15 zadzwoniła do biura pani konsul ze Stanów Zjednoczonych i mówi, że coś się dzieje, że był wybuch, że nic nie wiadomo. I w tym momencie usłyszałem w słuchawce potworny łomot. Później okazało się, że to było drugie uderzenie. Byłem więc niemal świadkiem tych wydarzeń.

W Europie też były takie zamachy, symulowane katastrofy. W Europie jednak nie boimy się raczej, że napadną nas sąsiedzi. Ale na innych kontynentach, gdzie ośrodki władzy znajdują się w rękach fanatyków, o to już nietrudno. To wszystko prowadzi do skrajnych działań. Podsłuchiwania rozmów, kontroli, co z kolei powoduje strach. Nie ma na to recepty ani rozwiązania. To wszystko nie wygląda zbyt dobrze.

- Działa pan na rzecz pokoju i dialogu. Na ile pana doświadczenia z obozu koncentracyjnego miały wpływ na to, że zajął się pan szukaniem pojednania, wspólnego języka z Niemcami?

- To na pewno miało ogromny wpływ. Do 33. roku życia miałem za sobą osiem lat siedzenia w różnych więzieniach z bardzo różnymi ludźmi - lekarzami, złodziejami, mordercami, księżmi, zbrodniarzami, więźniami politycznymi. Musiałem się nauczyć z nimi rozmawiać, bo w przeciwnym razie musiałbym się bić. A później przyszły tego owoce. Jednym z nich jest również stanowisko, które teraz zajmuję. W wieku 87 lat, gdy żyłem sobie spokojnie jako emeryt zostałem poproszony przez polskiego premiera o przyjęcie funkcji pełnomocnika ds. dialogu międzynarodowego.

A mój dialog z Niemcami rozpoczął się w czasie odwilży, gdy zacząłem pracę w "Tygodniku Powszechnym" jako dziennikarz. Pewnego razu do Polski przyjechała grupa protestantów z NRD. Mój szef wtedy poprosił mnie o to, abym zabrał ich do Oświęcimia. Oni przyjechali tu, bo czuli, że coś powinni naprawić w relacjach z Polakami. Nie chciałem tam z nimi jechać. Zapytałem więc szefa, dlaczego ja? Odpowiedział - A kto inny?

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska